Siedzę
na kanapie i oglądam z Cassidy jakąś kreskówkę. Na nogach mam jeszcze trampki,
których nie zdążyłem ściągnąć po powrocie ze szkoły. Zastanawiam się teraz, jak
wytłumaczyć Sophie, że naprawdę nie spotkałem się z Lorie, która zawsze
dokuczała dziewczynie. Z resztą, nie tylko jej. W każdym razie, rozmawialiśmy
kiedyś o niej z Soph i stanowczo stwierdziłem, że w życiu nawet do niej bym się
nie odezwał. A teraz rzekomo byłem z nią w kawiarni, w dodatku miałem się tam
niby tak dobrze bawić. Najlepsze jest to, że gdy zobaczyłem wcześniej na datę i
godzinę otrzymania wiadomości, okazało się, że było to dokładnie po czasie, w
którym to oznajmiłem, że mam coś ważnego do zrobienia. No właśnie; miałem - biegłem
akurat, żeby uratować trzech mężczyzn od rozerwania na drobne elementy… Ale jak
jej to przekazać? Po prostu świetnie. Teraz w jej oczach, nie dość, że jestem
zdrajcą, to jeszcze uchodzę za kłamcę… Gorzej być po prostu nie mogło. Dziwi
mnie tylko, dlaczego Soph uwierzyła tylko temu zdjęciu, nawet nie próbując ze
mną porozmawiać. A może było coś więcej…?
W
pewnym momencie wstaję z kanapy i udaję się do kuchni, by wziąć sobie coś do picia.
Słucham chwilę radia, które jest tu włączone. „…i dlatego właśnie nie
powinniśmy skakać z dwupiętrowych budynków.” Co?! Jak widać, nawet radia już
nie warto słuchać, zwłaszcza stacji Radio Shirday… Nagle jednak audycja zostaje
przerwana, a do mnie dociera wiadomość, którą ktoś przekazuje przez telefon.
Słyszę zdenerwowany głos: „Phoenix, jeśli tego słuchasz… Chodź na Sparrow
Valley… Szybko!”. Głos cichnie, słyszę już tylko głośny wrzask i przerwanie
połączenia. Poważnie? Teraz ludzie będą do mnie przez radio wydzwaniać…? Ale co
zrobić, najwidoczniej coś się stało. A jeśli nie - i tak nie mam nic
szczególnego do roboty.
Biegnę
do swojego pokoju. Po drodze zaglądam jeszcze do salonu.
-
Cass, wychodzę na chwilę - oznajmiam. - Powiesz mamie, jakby pytała?
Dziewczynka od razu odrywa
wzrok od telewizora i obraca głowę w moją stronę. Kiwa na potwierdzenie z
uśmiechem i wraca do swojego poprzedniego zajęcia. Natomiast ja postanawiam nie
tracić czasu i lecę, by się przebrać. Oczywiście nie dosłownie. Nie tym razem…
Gdy jestem u siebie,
uświadamiam sobie, że przecież jest środek dnia, więc ludziom bardzo łatwo
będzie zauważyć moją twarz. Wpadam na pewien pomysł. Podbiegam do biurka i z
jednej z szuflad wyciągam coś, co może mi się przydać - jeden z rekwizytów,
których używałem na jakimś przedstawieniu w szkole; biała maska. Następnie
przebieram się w bojówki i tym razem czerwoną bluzę, gdyż nie mogę znaleźć
czarnej. Na koniec zakładam ostatni element, przykrycie mojej twarzy. Po tym
wybiegam z pokoju i biegnę od razu do drzwi wyjściowych.
Wydostaję się z domu i
decyduję się na coś o wiele ciekawszego nisz sprint - wybieram lot. I mam
nadzieję, że tym razem także mi się to uda.
Nucę w myślach piosenkę „I
believe I can fly”. Ale… Tym razem nawet to nie pomaga… W takim razie, nie mam
na co czekać, udaję się na Sparrow Valley w ten bardziej tradycyjny sposób. Już
po chwili znajduję się na samym jej środku. Rozglądam się w poszukiwaniu
„miejsca zbrodni”, ale na pierwszy rzut oka trudno dostrzec cokolwiek
niecodziennego. Ulica, czy właściwie uliczka
jest opustoszała. Wreszcie znajduję na niej wyłącznie mężczyznę atakującego
jakiegoś chłopaka. Szybko zwracam się w ich stronę i właśnie w tym celu
podążam.
- Jakiś problem? - rzucam,
opierając dłonie na biodrach.
Napadający przerywa na
chwilę szarpaninę z ofiarą i zaczyna mi się przyglądać. Opuszcza na chwilę rękę
z nożem. Mój wygląd komentuje tylko krótkim wybuchem śmiechu. Ciska chłopakiem
o ziemię i podchodzi do mnie. Jest jakieś kilkadziesiąt centymetrów wyższy i
tyle samo szerszy ode mnie. Zadzieram głowę, by patrzeć mu prosto w oczy.
- A może to ty masz jakiś
problem? - pyta, pogardliwie się uśmiechając.
Podchodzi coraz bliżej, aż
w końcu unosi nóż i mocno się nim zamachuje, najwyraźniej w celu wbicia go
prosto w moje ciało. Jednak, zanim cokolwiek zdąża mi zrobić, ekspresowym
ruchem łapię go za nadgarstek i wykręcam go do tyłu. Napastnik krzywi się,
lekko zatacza do tyłu i łapie za bolącą kończynę. Patrzy na mnie, jakby chciał
zabić mnie wzrokiem. Pewnie gdyby potrafił, od razu wykorzystałby na mnie taką
umiejętność.
Szybko łapię go za ramię i
obracam tyłem do siebie. Kopię go lekko na wysokości mniej więcej połowy nóg,
przez co napastnik upada. Teraz leży brzuchem do ziemi. Siadam na mężczyźnie i
przyciskam jego głowę do podłoża. Spoglądam w kierunku ofiary, niskiego
chłopaka, który patrzy na mnie z niedowierzaniem. Powoli wstaję, doprowadzając
się do pozycji wyprostowanej. Mężczyzna wciąż leży na ziemi i chyba jak na
razie nie ma zamiaru wstawać.
- Dz… Dzięki - mówi
nieśmiało brunet.
Lekko kiwam głową. W
pewnej chwili podnoszę głowę, bo zauważam coś dość nietypowego. Najpierw błysk,
a potem podbiegający człowiek.
- Phoenix, prawda? - pyta
zafascynowany.
Skąd on się tu wziął? Tak
nagle? Znikąd, akurat na tej pustej uliczce, gdzie doszło do ataku?
Potwierdzam, delikatnym
ruchem głowy. Nie chcę zbyt wiele się odzywać, bo w sumie głos też nie tak
trudno rozpoznać.
- Mam dla pana pewną
ofertę - oznajmia.
Teraz widzę, że ma na
sobie granatowy garnitur, w ręce trzyma profesjonalny aparat, a na prawym
ramieniu wisi mu czarna torba.
- Pager, mianowicie -
kontynuuje, wkładając mi do ręki małe urządzenie.
Unoszę głowę w geście zapytania.
Na szczęście dziennikarz od razu załapuje, o co mi chodzi.
- Trudno do ciebie dotrzeć
- stwierdza. - Nie ma się jak skontaktować, a numeru telefonu wiem, że nie
podasz. Skoro chcesz być bohaterem, to musisz mieć jakieś połączenie z ludźmi. Tak
będzie prościej. Podamy numer pagera i każdy spokojnie będzie mógł na niego
wysłać wiadomość, gdy tylko będzie cię potrzebował.
Mężczyzna uśmiecha się
nieznacznie, by zachęcić mnie do skorzystania z jego propozycji. Tylko co on
może z tego mieć? Ah, no tak, pewnie on także będzie dostawał te wiadomości. A
wtedy już przez dłuższy czas nie będzie musiał się martwić o nowe reportaże…
Nie
wiele się zastanawiając, zabieram rękę z przedmiotem i odwracam się tyłem do
mojego „rozmówcy”. Dosłownie kilka sekund później jestem już dobre
kilkadziesiąt metrów od niego.
Biegnę
do domu. Na miejscu przebieram się, a następnie wracam przed telewizor do
Cassy. Bezmyślnie wpatruję się chwilę w ekran, po czym wstaję z miejsca i udaję
się do swojego pokoju. W końcu - muszę odrobić lekcje na jutro…
Wchodzę
do pomieszczenia i od razu siadam przy biurku. Zastaję coś, co z pewnością
wcześniej się tu nie znajdowało… Krwistoczerwoną kopertę.
______________________________
Przepraszam za tak długą nieobecność ;-; Wytłumaczenie jest proste - szkoła >.< No ale, jestem, więc nie zajmujmy się na razie przeszłością XD
Jak myślicie, co może być w kopercie?
W ogóle - rozdział się podobał? Wiem, że strasznie krótki i taki trochę "zapychacz" bez treści, ale trzeba jakoś przejść do ciekawszych momentów :D
Mam nadzieję, że ciekawszych :P
No... To czekam na Wasze opinie, wiecie, jak strasznie to dla mnie ważne! :3
ZAPRASZAM RÓWNIEŻ NA MOJE INNE BLOGI:
Fighters of The Future (nowy rozdział pojawi się, jak trochę "nadrobię" tego bloga, bo chciałabym go już skończyć, żeby zająć się pozostałymi :P)
PS.: 1) Według mojego "planu" zostało jeszcze jakieś osiem rozdziałów plus epilog. 2) Następny rozdział powinien pojawić się już niedługo :P (Eh, tym razem naprawdę niedługo XD)