"Bo­hater nie jest od­ważniej­szy od zwykłego człowieka, ale jest od­ważny pięć mi­nut dłużej."

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 21 - "Bądź silna"



Wpatruję się jeszcze kilkanaście sekund w tablicę, wodzę wzrokiem po całych drzwiach. Mijają sekundy, czy minuty? Słyszę bicie swojego serca. Chyba serca. Może to mój głośny oddech? Dlaczego jest mi tak bardzo niedobrze? Dlaczego mam wrażenie, że zaraz upadnę. Że nie uda mi się już wstać?
Potrząsam głową, by wybudzić się z tego „zawieszenia”. Ona może w każdej chwili umrzeć! Patrzę na swoje dłonie, chociaż nie mam pojęcia, dlaczego to robię. Przygryzam wargę. Skup się!
Słyszę… Pikanie? Co tak bardzo nie może dać mi teraz spokoju? Przecież mój telefon nigdy nie wydawał takich dźwięków… Wkładam rękę do kieszeni, z której wydobywają się odgłosy. Palcami natrafiam na dość mały przedmiot, który nieznośnie się trzęsie. Pager! Ten felerny pager musi odzywać się właśnie teraz! Przysuwam urządzenie do twarzy z wielką nadzieją, że coś po prostu się zepsuło.
To żart, prawda? Informacje, które mi się tu wyświetlają nie mogą być prawdziwe!

Masz: 5 nowych wiadomości

Proszę, niech to będzie jakiś spanikowany staruszek, który zapomniał, gdzie położył swoje kapcie… I z tej paniki zostawia pięć wiadomości…
Oczywiście, że nie. Przekonuję się o tym, gdy otwieram każdą z nich po kolei.

Avi, potrzebuję Cię, szybko. - Tato

Avriel, jesteś moją jedyną nadzieją - mama

phoenix musiz uratowac nas - john sween

nie zaostałomi wiele czasu, RATUJ - Anette Smith
lepiej po nia pszyjdz szybko - ratuj cassidy

Nie możliwe. Na pewno nie. Jak? Jakim sposobem w jednym momencie potrzebuje mnie sześć tak ważnych osób?! Ktoś chce doprowadzić mnie do załamania? Co mam robić? Może wszystkie te wiadomości są fałszywe, wysłane przez jedną osobę, która najwidoczniej chce mojej śmierci umysłowej…?
Nie.

Dodano pięć nowych lokalizacji.

Nie.
Każde wysłane z innego miejsca. Z tego, co widzę - bardzo innego miejsca - mam wrażenie, że ktoś specjalnie rozrzucił to wszystko po całym mieście.
A co jeśli są prawdziwe? Nie mogę zaryzykować, w końcu to aż pięć osób!
Avi, błagam, mam nadzieję, że słyszysz. Nie jest dobrze. Mają mnie, boję się, że długo już nie wytrzymam. RATUJ!
Głos Sophie. To na pewno był głos Sophie. Ale jestem pewien, że to nie możliwe, by była na tyle blisko mnie, żebym mógł to usłyszeć…
Zaraz. Przecież ja to słyszałem w myślach. W myślach! Ona przesyła mi wiadomości w myślach! A ja to słyszę!
Czy też tak potrafię…?
Nie ważne. Ona potrzebuje pomocy! Oni też. Muszę uratować wszystkich, i to jak najszybciej. Tylko od kogo zacząć? Myślę, że Sophie muszę zająć się na końcu. Przecież nie otworzę tych drzwi od tak.
Bądź silna.

*****

Sześć osób, bardzo mało czasu. Nie mogę teraz się martwić lub zastanawiać nad tym, dlaczego właśnie mi musiało się to wszystko przytrafić. Najważniejsze jest rozwiązanie tego wszystkiego, po co przejmować się przyczyną, gdy i tak wiadomo, że nie da się jej cofnąć?
Jeszcze raz przeglądam wszystkie lokalizacje zapisane ostatnio na urządzeniu. Zacząć od osób, które są dla mnie najważniejsze, czy od tych, które są najbliżej? Chyba lepszą opcją będzie jednak to drugie - pójdzie mi wtedy znacznie szybciej. W pamięci próbuję sobie mniej więcej logicznie ustalić odpowiednią kolejność. Moja lista wygląda następująco:
1.         Cassidy (cieszę się, że jest najbliżej mnie)
2.         Mama
3.         John Sween
4.         Anette Smith (mam nadzieję, że będzie się trzymać aż do mojego przybycia)
5.         Tato (jest silny, ostatnie miejsce będzie dla niego akurat)
Nie trać czasu. Nie trać czasu! - powtarzam sobie w myślach. Od razu wyruszam w kierunku mojego pierwszego celu - na ratunek małej Cassy. Przy okazji przypominam sobie, że przecież muszę zostawić tutaj na jakiś czas Sophie (próbuję z resztą ten czas oszacować, ale zależy on od wielu zmiennych czynników, więc nie jest to proste). Jedyne, co przychodzi mi teraz do głowy, to w jakiś sposób przekonać ją, że jakoś z tego wyjdzie. Myśli - to jest to. Tylko czy się uda…
Jak najbardziej skupiam się na tym jednym zadaniu. Staram się wmówić sobie, że moje myśli udają się prosto do niej. Zamykam oczy, by było mi trochę łatwiej, jednakże nadal biegnę.
Jeżeli jakimś sposobem to słyszysz, Soph, to wiedz, że musisz być silna jeszcze tylko przez chwilkę. Zaraz wracam, żeby cię uratować, ty w tym czasie masz wykonać tylko jedno zadanie. Bądź silna.

*****

Ze swojego obecnego położenia wreszcie dostrzegam jakieś cienie. Jest już o wiele ciemniej niż wtedy, gdy opuszczałem dom, więc nie widać ich jakoś bardzo dobrze, ale wciąż można je dostrzec. Trzy - dwa długie i jeden króciutki. To oni, nie mam już wątpliwości.
Ostrożnie wyglądam za róg. Zauważam dwóch mężczyzn stojących z założonymi rękoma, a za nimi… Tak, to wystraszona Cass. Siedzi na jakiejś skrzyni, mam wielką nadzieję, że nic jej nie jest. Chyba nie ma sensu się do nich zakradać, co by to zmieniło? Ale znam lepszy sposób, który powinien się sprawdzić.
Podbiegam do nich jak najszybciej potrafię i od razu atakuję pierwszego, jakby wyrośniętego mężczyznę. Drugi odsuwa się, krzyczy „Co jest?!”. Mój obecny przeciwnik leży już na ziemi nieprzytomny. Ten, co się wycofał, patrzy na to zaniepokojony. Wydaje mi się, że chce coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwalam. Jednym kopnięciem zmuszam go do położenia się na ziemi. Zasłania głowę rękami.
- Nie zabijaj mnie, błagam! - udaje mu się wykrztusić. - Zmusili nas do tego!
Patrzę na Cassidy, która właśnie wstaje i do mnie podbiega. Przytula się do moich nóg, a ja zaczynam głaskać ją po głowie.
- Kto was zmusił? - pytam szorstko.
- O-on! Był okropny! - sapie. - Powiedział, że zabije całą moją rodzinę, jak coś zepsuję!
- No już, uspokój się. Wszystko będzie dobrze - mówię bez przekonania.
- A-a co z moją rodziną? Co, jak kogoś porwie?! - przeciąga.
- Spokojnie, nie pozwolę mu na to - odpieram, łapię Cass za rękę i odchodzę w kierunku, z którego przyszedłem.
Pytam dziewczynkę, czy wszystko w porządku.
- Pewnie, Phi - odpowiada z uśmiechem. - Ten pan, z którym rozmawiałeś, nic mi nie chciał zrobić - tłumaczy. - Tylko ten drugi - dodaje szeptem. - To, co z nim zrobiłeś, było fajne.
- To nie było fajne, Cass. Zrobiłem to tylko po to, żeby cię chronić - mówię, patrząc jej w oczy.
- Wiem, wiem… - Zastanawia się chwilę. - Ale to i tak było fajne.

*****

Po (bardzo szybkim) zaprowadzeniu Cassie na policję, gdzie kazałem jakiemuś policjantowi jej popilnować, na co ze zdziwieniem pokiwał głową (na szczęście nie zaprotestował, chyba nie dałem mu na to czasu), od razu zajmuję się kolejnymi ludźmi.
Mamę odbieram bez większego problemu, jej strażnicy nie ośmielają się mi przeszkodzić. Ją również zaprowadzam na policję, do Cass. Następnie przechodzę do Johna. Nieprzytomny leży na ziemi, przy nim stoi dwóch zirytowanych mężczyzn.
- Co się tu stało? - pytam ostro.
- No stawiał się! - odpowiada jeden z nich. - Ten koleś powiedział, że mamy go powstrzymać i nie pozwolić mu się stąd ruszyć, dopóki nie przyjdzie…
- Dopóki ja nie przyjdę - przerywam mu.
Podnoszę bezwładnego chłopaka z ziemi. Na koniec zwracam się do zdezorientowanych pilnujących.
- Idźcie do domów, zaraz będzie po wszystkim.
Zabieram Johna do szpitala, potem zaczynam podążać w następnym kierunku wyznaczonym przez urządzenie. Wreszcie dochodzę do mamy Sophie. Przerażona siedzi na trawie, zerkając co chwilę w stronę bacznie obserwujących jej ludzi.
- Gdzie jest Sophie?! - wykrzykuje od razu po zauważeniu mnie.
- Spokojnie, proszę pani, nie musi się pani o nią martwić. Zabiorę panią teraz do szpitala, a potem szybko po nią polecę, dobrze?
- A jak się jej coś w międzyczasie stanie…? - pyta nieśmiało.
- Nic się jej nie stanie, dopilnuję tego.
Strażnicy pozwalają nam odejść, więc biorę na ręce roztrzęsioną, płaczącą i zdziwioną zarazem panią Smith, by zanieść ją do szpitala.
- Niech pani tutaj zostanie, ci ludzie się panią zajmą, a ja w tym czasie zadbam o bezpieczeństwo pani córki - mówię i znikam sprzed jej oczu.
Została mi już ostatnia osoba oprócz Soph do uratowania. Najgorsze jest jednak to, że nie mam pojęcia, ile czasu już minęło, ale robi się coraz ciemniej. Naprawdę boję się, że mogę nie zdążyć, że Sylour może zrobić jej coś… Strasznego…
Ale stop, rozmyślanie o tym nie pomoże, prawda? Zabieram się do pracy, by móc jak najszybciej się do niej dostać. Idę do taty.
Zastaję go w kolejnym mrocznym zakątku mojego miasta, o którego istnieniu nie miałem pojęcia aż do tej pory. Ktoś leży na ziemi, obok niego jest niemała kałuża krwi… James!
Podbiegam do jednego z „ochroniarzy”. Zadaję mu porządny cios w szczękę, po czym kopię go w brzuch. Czemu mu to zrobili?!
- Chcesz się bawić, śmieszny chłopczyku? - chichocze drugi. - Zoobacz, mam nóóż! - krzyczy radośnie, przeciągając samogłoski.
Chory psychicznie? Dlaczego Sylour go wybrał? Przecież to chyba nie jest najlepsza osoba do strzeżenia żywych osób… Cóż, a może wybór był przypadkowy…?
Na początku zastanawiam się, czy nie wystarczyłoby z nim w jakiś sposób porozmawiać, jednak stwierdzam, że to zbyt czasochłonne. Wytrącam mu z ręki nóż, następnie powalam go na ziemię.
Wygląda na to, że mam ich już z głowy, więc podchodzę do taty. Powoli podnosi się z ziemi.
- Czekaj, nie podnoś się! - rozkazuję. - Wezmę cię do szpitala, tam się tobą zajmą.
- N-nie masz czasu, Avi - szepcze. - Zadzwoń po… - robi przerwę na wzięcie oddechu. - Po karetkę. Poradzę sobie, ty idź po Sophie - mówi. - Nie ma czasu - powtarza. - Śpiesz się!
Nie chcę go tutaj zostawiać samego, ale chyba nie mam innego wyboru. Zdenerwowany dzwonię na pogotowie. Dalej, niestety, odbiegam.
Nie mam czasu.
Ale zdążę. I ją uratuję.
Bądź silna, Sophie, naprawdę. Bądź silna.

*****************
Po dość długiej przerwie (niestety - wcześniej szkoła, teraz wakacje bez internetu) - oto i nowy rozdział :) Dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze i proszę o następne, to wielka motywacja :3

Do napisania! (Tym razem będę szybciej, naprawdę :P)

DZIĘKUJĘ, ŻE WCIĄŻ TU JESTEŚCIE ^-^

wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 20 - "Chciał być bohaterem, a zostanie zerem!"



     Postanawiam nie tracić ani chwili. Od razu po wciśnięciu czerwonej słuchawki na telefonie biegnę w stronę wyjścia, nie zważając na złośliwe uwagi znajomych z klasy. Po drodze potrącam kilka osób. Próbuję szeptać co jakiś czas „przepraszam”, ale trudno odezwać mi się w jakikolwiek sposób. Nadal nie mogę pojąć, jak to wszystko jest możliwe. Nie chce mi się wierzyć, że to dzieje się naprawdę…
Pierwszym punktem na mojej trasie musi być mój dom. Nie mam nawet czasu na otwieranie drzwi kluczem czy dzwonienie do nich, by ktoś przekręcił zamek. Po prostu wskakuję przez otwarte na oścież okno w kuchni, chyba odrobinę strasząc moją mamę. Zatrzymuję się tuż przed nią.
- Mamo, proszę, nie teraz - mówię, zanim ona zdąża otworzyć usta. - Tak, uciekłem ze szkoły i wbiegłem tutaj przez okno - tłumaczę najszybciej, jak tylko potrafię. - Ważna sprawa. Jakiś wróg mojego taty, nie Jamesa, porwał Sophie i chce mnie najprawdopodobniej zabić. Musze teraz przebrać się i zacząć jej szukać. Nie dzwoń na policję i się nie przejmuj, będzie dobrze.
Na koniec ekspresowo całuję ją w policzek, zostawiając w osłupieniu, i lecę do swojego pokoju. Nie dosłownie, znowu.  Niesamowicie szybko zrzucam wszystkie ubrania i zakładam swój standardowy strój bohatera. Na szczęście bojówki i czarna bluza leżą na wierzchu. Nie dbam teraz o maskę, która gdzieś się zawieruszyła. Nie obchodzi mnie to, że ktoś może mnie rozpoznać. Dalej już tylko biorę kopertę, w której znajduje się liścik ze wskazówką i biegnę do wyjścia. Odkąd mam zaczynać…?
Po zamknięciu za sobą drzwi od razu się zatrzymuję. Bo tak właściwie - gdzie ja mam teraz iść? Co robić? Jak ją znaleźć? No dobra, mam pomysł. Rymowanka… Jak to było? Wyciągam z kieszeni złożoną kartkę i szybko ją rozginam. „Do celu po trupach jest droga” - to chyba jedyny wers, który mógłby mi cokolwiek podpowiedzieć. Ale zaraz, co właściwie? To jakieś przysłowie czy coś? Jaki może mieć sens? Jak ma mi pomóc?
Przecież żadna z tego podpowiedź! Potrzebuję miejsca, nie powiedzonka… Stop, przecież właśnie tracę cenny czas! A może mam na coś czekać? Jakiś sygnał? Kolejna wiadomość? Może sam do mnie przyjdzie albo chociaż kogoś wyśle…?
Idę w stronę centrum. Może tam znajdę następne wskazówki? Jak na razie nie wymyślę chyba lepszego rozwiązania, więc po prostu tak zrobię.
Nagle zaczyna mnie strasznie boleć głowa. Czuję się, jakby ktoś właśnie mi ją przestrzelił. Co się dzieje?! Łapię się za nią, wydając cichy jęk. W pewnym momencie padam na kolana, by potem zwinąć się z bólu. W końcu leżę na plecach. A potem…? Potem już nic nie widzę.

- Oh, chłopcze! - ktoś się nagle odzywa.
Już się obudziłem? Nadal mam zamknięte oczy. Nie mogę ich otworzyć, choć wciąż próbuję tego dokonać.
- Jesteś taki głupi! - niski, trochę skrzeczący głos.
Ciemność, wciąż ciemność!
- Przecież dostałeś list!
Ból. Ciemność. I… koniec…?

Otwieram oczy. Co się stało? Zemdlałem? To był sen? Dlaczego ten ktoś wspomniał o liście? Kim był? Czy on coś może wiedzieć? Czuję, że to był jakiś znak. Tylko… Czy to możliwe? To było chyba coś w stylu tych snów, które ostatnio mam. Może one naprawdę coś znaczą?
Powoli wstaję. Mam nadzieję, że nie leżałem tak długo, chociaż mam wrażenie, że minęła cała wieczność. Ale stop. Muszę zacząć wreszcie porządnie myśleć. Głos wspomniał o liście… Ale przecież tam nie było nic konkretnego, zapisany był tylko ten kawałek kartki… A może jednak nie…?
Pospiesznie wyciągam z kieszeni spodni nieco pogniecioną kopertę. Otwieram ją i wyciągam kartkę ze środka. Dokładnie oglądam ją z każdej strony, jednak okazuje się, że rzeczywiście zapisane jest na niej tylko to, co wcześniej już czytałem i nadal zupełnie nic mi to nie mówi ani tym bardziej nie pomaga. Nagle przez głowę przesuwa mi się nieśmiało pewna myśl - przecież jest jeszcze koperta! Napełniony nową nadzieją w pośpiechu chowam kartkę do kieszeni i umieszczam tuż przed swoimi oczami krwistoczerwone opakowanie na list. Znów obracam przedmiot na każdą możliwą stronę. Przód - nic; tył - nic. Próbuję nawet szukać jakichś miniaturowych literek lub mało widocznego atramentu, ale nic takiego nie dostrzegam. Nadzieja powoli się ulatnia… Aż do momentu, w którym uderzam się w czoło i pod nosem nazywam „głupim”, bo właśnie wpadam na kolejny pomysł - środek! Ostrożnie odchylam „klapkę” zamykającą kopertę, a następnie zaglądam do jej wnętrza. Mrużę oczy, by lepiej widzieć… I jest! Wreszcie udaje mi się zauważyć kolejne linijki tekstu!
Staram się jak najdelikatniej rozerwać kopertę, by przypadkiem zapisane słowa nie stały się nieczytelne. W końcu w swoich drżących dłoniach trzymam już pożądany kawałek papieru. Czytam:

By odnaleźć swoją zgubę
Musisz się trochę skupić
Znajdź tylko niebieską tubę
Nie musisz się dużo trudzić

Kluczem jest linijek pięć
Które drogę Ci pokażą
Musisz dzisiaj znaleźć je
Nim przepadnie marząc

Dobra, spróbujmy teraz w tym znaleźć jakiś sens… Niebieska tuba, linijek pięć… To brzmi jak… Jak coś powiązanego z muzyką. No tak! Niebieska tuba! Droga - pięciolinia! I nuty! Słyszałem o tym, kiedyś nawet kawałek widziałem - w naszym mieście znajduje się Droga Nut, zaczyna się od niebieskiej tuby w centrum i prowadzi poukładanymi nutami do… Właśnie, do czego? Oh, nieważne! Najważniejsze, żeby już tam biec, teraz! To musi być tam. Musi! Musi
Wyrywam się z zamyślenia trochę na siłę. Zamykam na moment oczy, by przywołać zdrowe myślenie. I już jestem gotowy do wyruszenia. Chowam rozerwaną kopertę, a następnie ruszam niepohamowanym biegiem przed siebie, w kierunku centrum. Zdążę - powtarzam sobie w myślach. Muszę zdążyć.

*****

Zatrzymuję się tuż obok dosyć dużej rzeźby, znajdującej się naprzeciwko Banku Głównego. Przedstawia on instrument muzyczny, coś na kształt rogu, czy też właśnie tuby, w kolorze niebieskim. Pierwszy punkt mam więc za sobą. Tylko gdzie się teraz kierować?

Pierwsza kropla, druga kropla
Szybko biegnie chłopiec

Szybkim ruchem się obracam. Kto śpiewa? Dlaczego? Przy okazji zaczyna padać. Na dworze robi się strasznie ciemno. Ale nie widzę nikogo śpiewającego. Przesłyszałem się?

Trzecia kropla, czwarta kropla
Zaraz będzie po niej!

Dlaczego słyszę nawiedzony, śpiewający głos?! Znów się odwracam. Nie mogę się skupić, zaczyna mi się kręcić w głowie.

Pierwsza kropla, druga kropla
Chciał być bohaterem

Kiedy to się skończy?! Muszę działać, muszę myśleć! Już nawet nie próbuję się zastanawiać, skąd bierze się śpiew, po prostu chcę, żeby ucichł!

Trzecia kropla, czwarta kropla
A zostanie zerem!

Dość! Jeszcze chwila i eksploduje mi mózg! Koniec z tym, koniec. Skup się, Phoenix!
Mrugam kilka razy. Zaczynam myśleć. Rozpoczynam obchód wokoło posągu. I wreszcie udaje mi się znaleźć pierwszą nutę przytwierdzoną do ziemi. Kilka metrów za nią jest następna, dalej kolejna. Leje. Strzepuję trochę wody z głowy i ruszam za wskazującymi drogę do celu nutami.
Uda mi się?

*****

Po kilkunastu minutach drogi, podążając tylko za oznaczeniami muzycznymi, doszedłem do jakiegoś starego budynku. Jestem przemoczony, woda leje się z każdej strony. Ale za to chyba jestem u celu.
Podchodzę bliżej drzwi budowli. „Wrota” są raczej nowe. Na pewno zabezpieczenia były niedawno zmieniane. Udaje mi się zauważyć białą, trochę wykrzywioną tablicę. Staram się użyć superwzroku, żeby przeczytać, co jest na niej napisane. Udaje mi się.

Fabryka Fortepianów
godz. otwarcia 8:00 - 20:00
ZAMKNIĘTE!

Więc to tutaj zaprowadził mnie szlak… Ale czy dziewczyna na pewno jest w środku? To tutaj? Czy wszystko z nią w porządku? Czy zdążyłem…?


______________________________________
Wiem, mam milion rozdziałów i wszystkiego do nadrabiania, ale ogólnie ostatnio nie wchodzę na bloggera (brak czasu, niestety), teraz tylko jestem, żeby wstawić rozdział, bo miał być szybko :P No i jest trochę wolniej, ale cóż...
Ludzie, nie wiem, co ja ostatnio mam z tymi rymowankami XD No ale trudno, musicie to znosić :P
No, spadam, bo spać trzeba! :< Praktycznie tekst nie sprawdzany, przepraszam. Jak zauważycie jakieś błędy ortograficzne/gramatyczne/logiczne, to piszcie :)
Ehh, naprawdę chciałabym już to skończyć tylko dlatego, żeby wrócić do Fightersów ;-; Ciekawe, czy ktoś tam jeszcze będzie czytał...
Następny kiedyś się pojawi! (Może jutro...?)
Zostało siedem + epilog...