"Bo­hater nie jest od­ważniej­szy od zwykłego człowieka, ale jest od­ważny pięć mi­nut dłużej."

środa, 18 marca 2015

Rozdział 16 - "To dopiero początek..."


    Nie wiem, co myśleć. A tym bardziej, co robić. Wiem tylko jedno, trzeba działać już teraz. Na początek decyduję się na wysłanie informacji do kolegi, więc robię to od razu, w ekspresowym tempie. Patrzę na ekran.

Ja: Przepraszam, nie mogę dzisiaj przyjść. Bardzo ważna sprawa.

     Nie brzmi to raczej jak najlepsza wymówka, ale na bardziej złożoną nie mam czasu. Z resztą już po chwili otrzymuję na nią równie rozwiniętą odpowiedź.

John: Nie przejmuj się, możemy się spotkać kiedy indziej :)

     Szybko chowam telefon do kieszeni i, nie wiele się zastanawiając, udaję się w stronę mojego domu. Tym razem naprawdę się nie powstrzymuję i daję z siebie dosłownie wszystko, mimo że po drodze mijam kilka osób. Trudno, i tak nie mogą zauważyć mojej twarzy.
     Niemalże wyrywam drzwi wejściowe z zawiasów i 'wlatuję' do domu. Nie zwracając uwagi na nic ani na nikogo, udaję się do swojego pokoju. Może i tracenie czasu na takie rzeczy jest trochę nierozsądne, ale uważam, że muszę się przebrać, by nikt mnie nie rozpoznał. Skóro już mam być bohaterem, to muszę przynajmniej zachowywać jakoś tą swoją drugą, niby zwykłą, osobę.
     Kilkoma sprawnymi ruchami zrzucam z siebie ubrania i zakładam czarną bluzę oraz bojówki, moje tymczasowe przebranie. W łazience zmywam farbę z włosów i ściągam soczewki. Z uśmiechem patrzę na swoje prawdziwe oblicze, po czym wychodzę z pomieszczenia. Zakładam jeszcze czarne trampki i biegnę do wyjścia. Sprzed domu natychmiast udaję się do najwyższego budynku w naszym mieście, o którym wspomniałaś tato - ogromnej siedziby firmy Staren.
     Po niecałych dwóch minutach jestem już na miejscu. Właśnie patrzę się na ogromny tłum, znajdujący się blisko budowli. Tuż pod nią porozstawianych jest kilka radiowozów, a w wolnych miejscach porozrzucani są policjanci wraz z bronią. Przedzieram się przez rzeszę ludzi, szepcząc co chwilę symboliczne "przepraszam". Większość z nich odsuwa się na sam widok moich rudych włosów i płonących oczu. Do moich uszu docierają donośne krzyki. "Patrzycie, to nasz bohater!" - ktoś wrzeszczy, "Fiery Knife!" - dodaje inny. Fiery Knife? Nie wydaje mi się, żeby to określenie do mnie pasowało, ale nie pora teraz na kłótnie.
     W końcu stoję pod samym biurowcem. Któryś z policjantów daje mi pozwolenie na działanie, zaznaczając, że nie mamy wiele czasu. Kiwam do niego głową. Teraz zostaję mi już tylko znalezienie odpowiedniego rozwiązania i jak najszybsze zrealizowanie planu...
     Dobra, trzeba się skupić! Może uda mi się polecieć? Byłoby to chyba najbardziej idealne wyjście, więc nie mam na co czekać, od razu przechodzę do działania.
     Zamykam oczy i zaciskam pięści.
     Chcę polecieć.
     Chcę się wznieść.
     Chcę latać!
     Nic, nic i jeszcze raz nic! Czy mogę się teraz poddać?
     Jestem lekki.
     Odbywam się od ziemi.
     Lecę!
     Wcale nie lecę! I czuję, że nie uda mi się tego zrobić, na pewno nie teraz. No tak, przecież to nie mogłoby być takie proste, prawda? Trzeba znaleźć inny plan. Lustruję wzrokiem budynek. Z tej strony ściany są zupełnie gładkie, ale podejrzewam, że z drugiej znajdują się jakieś schody przeciwpożarowe lub coś w tym stylu. Właściwie, nie wiem, czemu nie można wejść na górę normalnie, od środka, ale skoro James mnie tu wezwał, to raczej oznacza, że jakiś powód jednak jest.
     Nie zważając na jakiekolwiek reakcje czy okrzyki, biegnę za budynek, przeskakując po drodze barierki, rozstawione wcześniej przez policję. Od razu zauważam, że z tyłu schodków brak, za to jest niesamowicie długa drabina. Dobrze, że nie mam lęku wysokości...
     Szybko wdrapuję się po nich, na wszelki wypadek nie patrząc w dół. Mijam kilkadziesiąt okien, a przy okazji pięter. Myślę tylko o tym, że muszę znaleźć się już na górze. Że nie mogę się ociągać. To teraz najważniejsza sprawa i nie mogę zajmować umysłu niczym innym, żeby przypadkiem nie zdekoncentrować się i na przykład nie spaść. Uważnie przekładam nogi i ręce na kolejne szczeble drabiny. Jestem coraz wyżej, ale w tym momencie wciąż nie widzę krawędzi dachu. Nagle ręka ześlizguje mi się z pręta i zaczyna kręcić mi się w głowie. Prawie spadam… Na szczęście udaje mi się utrzymać równowagę. Choć, jak się okazuje, nie na długo. Już po chwili, próbując postawić stopę na kolejnym stopniu, ta odbija się od niego. Za nią spada druga. Teraz trzymam się już tylko dłońmi, które z resztą zrobiły się już prawie całe białe. Patrzę na nie ze strachem. Czuję się, jakbym zaraz miał puścić. Nie wytrzymam…
     Muszę wytrzymać! Już nawet nie chodzi o moje zdrowie czy o to, że za chwilę mógłbym siarczyście spaść na sam dół, przywalając z niesamowicie wielką siłą o twardy krawężnik, po czym rozerwać się na małe kawałki, których nikt nie zdołałby pozbierać… Ja po prostu musze uratować tamtych ludzi! Nie chciałbym spędzić tych ostatnich chwil życia w locie, myśląc o tym, że to właśnie przeze mnie mają one zginąć…
     Staram się wzmocnić uścisk, ale prawa dłoń również spada. Pozostaje mi tylko lewa, której… Której to palce właśnie odchylają się dość niebezpiecznie… I tak ma wyglądać mój koniec? „Chłopak, który myślał, że może być nowym Supermanem, roztrzaskuje się po upadku z drabiny”? Nie, to nie może tak wyglądać!
     Z każdą chwilą chwyt coraz bardziej się osłabia. Aż w końcu trzymam się już tylko trzema palcami i…
     Nie!
     Ostatkami sił podciągam się i łapię prawą dłonią za drabinę. Czuję, jak wszystkie mięśnie mojego ciała się naprężają. Wydaje mi się, że zaraz znowu puszczę, ale nie mogę dać za wygraną. Nie mogę! Jeszcze raz się podciągam, głośno sapiąc. Stawiam lewą stopę z powrotem na szczeblu, następnie robię to samo z prawą. Jestem już prawie uratowany…
     Na chwilę mocno zaciskam oczy, po czym szybko je otwieram. Czuję się już odrobinę lepiej, więc kontynuuję wspinanie, skupiając się na swoim biciu serca oraz oddechu.
     Wreszcie jestem na górze. Widzę trzy osoby. Wciąż nie patrzę w dół, by nie stracić równowagi. Trzech mężczyzn, wszyscy dorośli; patrzą na mnie smutnym i wystraszonym wzrokiem. Żaden z nich nie panikuje. Raczej się nie znają. Na mój widok jeden z nich otwiera usta, ale głos więźnie mu w gardle. Drugi coś szepcze. Wszyscy stoją w miejscu, trzymając dłonie z dala od siebie. Nawet nie drgną. Boją się, że mogłoby to w jakiś sposób zadziałać na bomby. Właśnie, bomby. Każdy z nich ma na sobie ciężką kamizelkę z czymś okrągłym na samym środku. Przypomina to trochę zwykły zegarek. Stoję prosto i patrzę na nich. Najstarszy mężczyzna z czarnymi włosami wskazuje mi brodą właśnie ten element ich „wyposażenia”, co chyba jest ponagleniem… No tak, czas! Patrzę na zegar z czerwonymi liczbami, odliczający czas do eksplozji. Zostało czternaście minut i dwadzieścia osiem sekund. W dodatku czas, jak to z czasem zazwyczaj jest, ciągle leci…
     Ale co ja mam robić?! Nie zdążę ich wszystkich po kolei sprowadzić na dół!
     Muszę spróbować jeszcze raz…
     Rozglądam się. Znajdujemy się na niedużej powierzchni. Teraz też widzę przyczyny, dla których nie można było dostać się tu od środka ani helikopterem - zawalony otwór wyjściowy z windy oraz rozstawione urządzenia, automatycznie namierzające i zestrzeliwujące „stalowe ptaki”.
     Lecę, lecę, lecę! Obijam się, jestem lekki, lecę!
     Tak bardzo pasuje mi tu teraz tekst tej piosenki, więc nucę ją sobie w myślach:
     I believe I can fly
     I believe I can touch the sky
     I think about it every night and day
     Spread my wings and fly away
     I believe I can soar
     I see me runnin' through that open door
     I believe I can fly
     I believe I can fly
     I believe I can fly*
      I to naprawdę pomaga! Tym razem naprawdę lecę! Nie mogę w to uwierzyć, więc dość głośno śmieję się sam do siebie. Unoszę się trochę wyżej i niepewnie robię przewrót w powietrzu. Uśmiechnięty kieruję wzrok trochę niżej… Na twarzach mężczyzn dostrzegam zdziwienie i niedowierzanie. Zaraz, co ja robię?! Przecież muszę ich uratować!
     Zlatuję do nich, ale nie ląduję już na budynku. Trochę boję się, że nie będę mógł wystartować drugi raz. Utrzymując się kilkadziesiąt centymetrów ponad dachem (oraz jakieś pięćset metrów nad chodnikiem), zwracam się do uwięzionych.
     - Dobra, muszę brać po jednym, więc dwójka - wskazuję na tych, którzy stoją dalej ode mnie - na razie czeka - decyduję, a tamci kiwają głowami. - Będzie dobrze, zdążymy.
     Mężczyźni znów kiwają, tym razem trochę mniej zdecydowanie. No tak, dwanaście minut…
     Mocno łapię pierwszego mężczyznę i pytam, czy wszystko w porządku. Ten po raz kolejny kiwa głową. Rzucam jeszcze do reszty słowa „zaraz będę” i zaczynamy lecieć w dół. Robimy to z niesamowitą szybkością, nawet nie wiem, kiedy zdążamy znaleźć się jakieś pięćdziesiąt metrów nad ludźmi. Oni znowu krzyczą, robią mi miejsce. W ostatnim momencie zwalniam, by się nie wywrócić. Wszystko dzieje się w niesamowitym tempie. Policjanci odbierają ode mnie człowieka, a ja od razu lecę po kolejnego. Zabieram go, obdarowując ostatniego czekającego niby uspokajającym spojrzeniem. Zlatuję na dół. Odstawiam go. Kątem oka patrzę na kamizelkę, którą właśnie ostrożnie ściągają mu faceci w czarnych garniturach. Zostały trzy minuty. Co?! Trzy minuty?! Nie zdążę!
     Muszę zdążyć.
     Mocno odbijam się od ziemi, modląc się, by udało mi się wznieść do góry. Na szczęście moja prośba się spełnia i już po chwili lecę z niemałą prędkością prosto na sam szczyt budynku. Wreszcie z niepokojem mogę spojrzeć w oczy ostatniego mężczyzny i szepnąć mu niepewne „zdążymy”, mimo że zegarowi pozostało już tylko pięćdziesiąt sześć sekund do odliczenia.
     Zdążymy…?
     Łapię mężczyznę za oba nadgarstki, choć nie wiem, czy to najwygodniejszy sposób. Ale nie jestem już w stanie myśleć jakoś bardziej logicznie. Zanim zaczynamy spadać, „pasażer” kieruje na mnie smutny wzrok. Jest młodszy, niż mi się wcześniej wydawało.
     - Mam lęk wysokości - szepcze nieśmiało.
     - Spokojnie, zamknij oczy - radzę. - Zaraz będziemy na dole. - Posyłam mu zachęcający uśmiech.
     Szybko zmieniam ustawienie człowieka, przytulając go mocno do siebie, tak, by jego twarz była zwrócona w moją stronę. Po wykonaniu tej czynności od razu zaczynamy „pikować”, jeśli można nazwać tak manewr wykonywany przez samego człowieka, nie znajdującego się w samolocie. Już po chwili jesteśmy na bezpiecznym chodniku. I już po chwili chłopaka przejmują agenci.
     Zdążyliśmy. Zdążyłem.
     Policjant mi dziękuje. Ludzie skandują nadany mi przez siebie pseudonim. Biją brawo, skaczą z radości. A ja stoję w miejscu i nie wiem, jak się zachować. Kilka osób robi mi zdjęcia. Telefonami, profesjonalnymi aparatami. Ktoś podbiega z mikrofonem, za nim podskakuje kamerzysta.
     - Kim pan jest? - mówi szybkim głosem. - Podobno ludzie nazywają pana „Fiery Knife”. Skąd wzięło się takie określenie?
     Zwracam głowę w jego stronę i odzywam się z zamyślonym wyrazem twarzy.
     - Nie jestem Fiery Knife - prostuję.
     Odchodzę od kamery, która wciąż za mną podąża. Już mam wejść w tłum ludzi, ale w pewnym momencie przystaję, by po raz ostatni się obrócić.
     - Jestem Phoenix - oznajmiam, akcentując drugi wyraz. - I jestem nowym bohaterem Shirday City.
     Przechodzę między ludźmi. Już nawet nie muszę nikogo przepraszać. Wszyscy sami się odsuwają. Dziwne. Sława naprawdę tak łatwo przychodzi? Sam nie wiem, czy mam się z tego cieszyć…
     Wreszcie wkraczam w jakąś bardziej opustoszałą uliczkę.
     „To już koniec” - myślę z ulgą i nieznacznym uśmiechem.
     - Oj nie - słyszę za sobą cichy głos. - To dopiero początek…


*Fragment piosenki "I believe I can fly" (śpiewa R. Kelly)
____________________
Hej! Witam ponownie... Po trzech miesiącach przerwy >.< Nie wiem, co się stało, naprawdę ;-; I nie wiem, ile osób zostało... Ale tym, co zostali - naprawdę jeszcze raz strasznie dziękuję :3
Nie wiem, czy rozdział jest taki wspaniały, właściwie - nie wydaje mi się, żeby taki był. No ale cóż, mam też wrażenie, że nie byłabym w stanie ciekawiej opisać tych zdarzeń :P
Co jeszcze? To, że zamierzam się poprawić. Także, jeśli za tydzień nie pojawi się tu nowy rozdział - możecie mi grozić; dwa tygodnie - śmiało zaopatrzcie się w jakąś broń (widły, pochodnie, grabie, łuki itd.) i szukajcie mojego miejsca zamieszkania.
Mam akurat trochę weny na to opowiadanie, więc myślę, że jakoś mi się to uda :)
A tak przy okazji - myślę, że jeszcze kilka kilkanaście (!) rozdziałów i... Koniec :') Także jesteśmy gdzieś mniej więcej w połowie, może troszkę dalej :P 

No i co myślicie o rozdziale?! Czekam niecierpliwie na komentarze :)

A na koniec, na pocieszenie, że mnie tyle nie było - macie tutaj Niebieskiego Super-Psa. Czy to nie wspaniałe połączenie? ^-^

11 komentarzy:

  1. Ale super!!! Phoenix w akcji!!!! Pokochałam naszego młodziutkiego bohatera....
    On lata! Nauczył się latać! W najbardziej potrzebnym momencie...
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba, a tym bardziej, że lubisz Phoenix'a ^-^

      Usuń
  2. Phoenix bohaterem ^^ Gratuluję jemu- za akcję ratunkową i za naukę latania! Tobie- za ten wspaniały rozdział! Nie jest zły, jest bardzo dobry. I piosenka, która pomogła naszemu bohaterowi- no bombastyczny pomysł. Bardzo fajny pomysł z bombami i gratulacje za "I jestem nowym bohaterem Shirday City" Ekstra! Czekam na następne rozdziały. Naprawdę myślisz o..końcu? Nie chcę tutaj żadnej śmierci, ani zakończenia :\ Zastanów się! Pozdrawiam ~~Nighty
    http://nordycka25.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pochwałę ^-^ Avi też dziękuje 8) Naprawdę się cieszę, że rozdział jednak się podoba :3
      Nie, nie, nie. Śmierci w tym opowiadaniu też nie chcę. To znaczy, zależy kogo XD Ale w każdym razie... Tak sobie myślę, że jeszcze jakieś kilka, no, maksymalnie kilkanaście rozdziałów i cóż, będę kończyć. Nie mogę też tego tak rozciągać, w dodatku nie chcę, żeby to miało siedemdziesiąt rozdziałów... No i dlatego ta przygoda Avi'ego się już niedługo (no ok, nie wiem, jak to czasowo wyjdzie, więc może nie tak niedługo...) skończy... Tak, określiłam ją jako "TA przygoda", czy to znaczy, że będzie więcej? Szczerze - nie mam pojęcia. Ale jak na razie nie mogę wyobrazić sobie takiego zwyczajnego pozostawienia Avi'ego i jego spraw ;)

      Usuń
  3. Zostałam! :D No bo kto jak kto, ale ja z Arielką i Tobą być muszę. ^.* Szcerze, zaskoczyłaś mnie, że już niedługo koniec - wydawało mi się, że przygoda Avi'ego dopiero się rozpoczyna, jak to powiedział na końcu ktoś za bohaterem.
    Phoenixoavriel, czy tam Avrielophoenix spisał się świetnie. I ta akcja z lataniem! Koniecznie musi to powtórzyć.
    Z bombami gratuluję pomysłu - presja czasu zawsze pomaga w danym momencie i prawie zawsze ukazuje się w opowiadaniach, ale to już od autora zależy, czy dobrze się coś takiego czyta, czy nie. ^^ A Ty poradziłaś sobie z tym zadaniem świetnie!
    Co mówisz, tak poza tym, że rozdział nie jest wspaniały, jak jest. Albo siebie nie doceniasz, albo to fałszywa skromność.

    Pozdrawiam ciepło,
    !Ala!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, dobra, żeby nie było - POWOLI kończę :D Powiedzmy, że kończę to "u siebie", ale z panikowanie to może wcale tak szybko nie wyjść :D A jak sobie teraz robię taki "rozpiskę rozdziałową", to w sumie wychodzi jakieś 30 (razem z tymi co są), więc to jednak też nie tak mało :p (Myślałam, że mniej wyjdzie, to dlatego) Poza tym, jak pisałam wyżej, może będzie część druga :D
      W takim razie najwidoczniej nie potrafię się docenić, bo w tym rozdziale naprawdę nie widzę nic szczególnego :p Ale dziękuję za miłe słowa ^-^

      Usuń
  4. Hej, hej! :*
    Świetny rozdział, naprawdę! I ta cała akcja ratowania tych ludzi... odjazd! Tylko moje pytanie: Czemu ci ludzie mieli na sobie bomby? Po co to wszystko było? O.o
    Och i Avi nauczył się latać! <3 Gratuluję mu z całego serca, bo jestem pewna, że nauczenie się tego nie było wcale łatwe! ^^
    I jego odpowiedź, że nazywa się Phoenix i że jest bohaterem tego miasta! No po prostu bosko! ^^
    Tylko teraz będzie miał niezłe bagno z tym Sylour'em, szczególnie kiedy się wystawił na publiczne wystąpienia... No i ludzie, sława... Masakra. Jak Avi da radę? Oby mu się wszystko ułożyło... ;)
    Czy właśnie ostatnie słowa nie zostały wypowiedziane właśnie przez Sylour'a? (Czy ja to dobrze piszę? :D) Kurcze... Co będzie dalej?! Ja chcę kolejny rozdział! :D
    I jeszcze niebieski piesek jak superpies! <3 Takiego zwierzaka to ja bym chciała! Nie, żebym nie kochała swojej Lori! ^^
    Przy okazji zapraszam do mnie na nowy rozdział, co zabawne, u mnie także Amanda ma ,,akcję ratunkową". :D
    http://wyspa-wyrzutkow.blogspot.com/2015/03/rozdzia-7.html
    Pisz dalej, jeśli tylko masz czas i wenę! :**
    Pozdrawiam ;)
    ~Rebecca~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po co to było? Zdążysz się jeszcze dowiedzieć ;)
      O ostatnich słowach nic nie mówię :D I tak, dobrze to piszesz XD (Naprawdę pamiętałaś, jak on się nazywa? Bo ja sama nie pamiętałam przez tą przerwę XD)
      Lori na pewno też by chciała mieć takiego psiego brata, więc się nie obrazi :D (Ludzie, o czym ja gadam... x__x)
      Do Ciebie wpadnę już niedługo, dzisiaj mam zamiar robić część drugą wielkiego nadrabiania (ostatnio słabo mi to szło...) :3
      Dzięki za wszystko i pozdrawiam! :*

      Usuń
  5. No wreszcie się doczekałam!
    Już normalnie się oburzalam, bo co to ma znaczyć. Przyzwyczaiłaś mnie, że wstawiasz bardzo często rozdziały, a tu nagle taka okropna przerwa.
    Ale wracając do rozdziału, a moja cudowna, idealna Arielka jest teraz już 100% bohaterem!
    Kurcze taka akcja ratuje ludzi przed wybuchem, to jest coś! Tylko takie drobne pytanie, czemu nie mogli ich z tego dachu zdjąć jakimś helikopterem, czy coś? XD przepraszam wiem czepiam się.
    Jestem ciekawa czy Arielka powie swojej dziewczynie kim jest i czy ktoś się domyśli, że to on.
    Przecież w szkole widzieli go w naturalnych włosach! Nie rozpoznają go?
    Szkoda strasznie, że ten blog się kończy, ale mam nadzieje, ze dzięki temu będzie więcej rozdziałów na trapped!
    Aaaaaaa niebieski pies bohater!
    Rozplynelam się jak go zobaczyłam, prawie straciłam głowę jak Arielka w płomieniach XD
    czekam na następny, tylko proszę nie każ nam tyle czekać! Jako wierna fanka cie nie opuszczę, ale pamiętaj zawsze mogę ci spamowac pod każdym blogiem XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak szczerze, to sama się zastanawiam, jak ja to wcześniej robiłam, że udawało mi się pisać rozdziały tak często... Może to przez to, że to był początek roku szkolnego? Bo teraz to jakaś masakra u mnie... A, no i jeszcze to, że wydaje mi się, iż te wcześniejsze rozdziały pisałam jakoś tak... Mniej starannie... No nie wiem... I nie prowadziłam trzech blogów na raz XD (Wciąż karcę się za to, że właśnie na to się zdecydowałam XD)
      Gdzieś tam w rozdziale było: "Teraz też widzę przyczyny, dla których nie można było dostać się tu od środka ani helikopterem - zawalony otwór wyjściowy z windy oraz rozstawione urządzenia, automatycznie namierzające i zestrzeliwujące „stalowe ptaki”.". Taa, wymyśliłam to w ostatniej chwili, bo też ogarnęłam, że byłoby to bez sensu XD Ale czytaj uważniej, hehe 8)
      Większość jego klasy to raczej idioci, więc właściwie trudno im połączyć te fakty... Ale zobaczysz, coś będzie poruszone :) A co będzie z jego dziewczyną? To się okaże, a wyjawię Ci, że sporo się będzie "w tym temacie" działo :D
      Właśnie dlatego chcę jak najszybciej skończyć pisanie, żeby zająć się pozostałymi blogami. To znaczy nie chcę jeszcze kończyć z Arielką i tak dalej, ale byłoby znacznie prościej... No a potem, jakbym może kończyła już kolejnego bloga, udałoby mi się zapoczątkować tutaj kolejną część przygód Avrielki :> (Tylko kiedy, mam jeszcze tyle opowieści w planach... XD)
      No widzisz, specjalnie szukałam takiego wyjątkowego psa! :D
      Nie, tym razem nie będziecie tyle czekać na tym blogu. Wprawdzie na pozostałych może się wszystko trochę opóźnić, ale na tego już dzisiaj będę pisać rozdział c: Także - prawie na pewno w tym tygodniu coś jeszcze się pojawi :)
      Oh tak, wiem, że będziesz spamować, już ja Cię wystarczająco znam XD (Śmieszne, bo tak naprawdę w ogóle się nie znamy XD)

      Usuń
    2. Kurcze rzeczywiście XD jakoś nie ogarnęłam o tym helikopterze XD ps znasz mnie, ale nie znasz :/ wiesz jak się nazywam, a ja nie wiem jak ty jakie to okropne :// kurcze szalejesz z postami lecę czytać następny heheheheheheheeheehe

      Usuń