"Bo­hater nie jest od­ważniej­szy od zwykłego człowieka, ale jest od­ważny pięć mi­nut dłużej."

sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 18 - Radio, oferta i podejrzana przesyłka

     Siedzę na kanapie i oglądam z Cassidy jakąś kreskówkę. Na nogach mam jeszcze trampki, których nie zdążyłem ściągnąć po powrocie ze szkoły. Zastanawiam się teraz, jak wytłumaczyć Sophie, że naprawdę nie spotkałem się z Lorie, która zawsze dokuczała dziewczynie. Z resztą, nie tylko jej. W każdym razie, rozmawialiśmy kiedyś o niej z Soph i stanowczo stwierdziłem, że w życiu nawet do niej bym się nie odezwał. A teraz rzekomo byłem z nią w kawiarni, w dodatku miałem się tam niby tak dobrze bawić. Najlepsze jest to, że gdy zobaczyłem wcześniej na datę i godzinę otrzymania wiadomości, okazało się, że było to dokładnie po czasie, w którym to oznajmiłem, że mam coś ważnego do zrobienia. No właśnie; miałem - biegłem akurat, żeby uratować trzech mężczyzn od rozerwania na drobne elementy… Ale jak jej to przekazać? Po prostu świetnie. Teraz w jej oczach, nie dość, że jestem zdrajcą, to jeszcze uchodzę za kłamcę… Gorzej być po prostu nie mogło. Dziwi mnie tylko, dlaczego Soph uwierzyła tylko temu zdjęciu, nawet nie próbując ze mną porozmawiać. A może było coś więcej…?
     W pewnym momencie wstaję z kanapy i udaję się do kuchni, by wziąć sobie coś do picia. Słucham chwilę radia, które jest tu włączone. „…i dlatego właśnie nie powinniśmy skakać z dwupiętrowych budynków.” Co?! Jak widać, nawet radia już nie warto słuchać, zwłaszcza stacji Radio Shirday… Nagle jednak audycja zostaje przerwana, a do mnie dociera wiadomość, którą ktoś przekazuje przez telefon. Słyszę zdenerwowany głos: „Phoenix, jeśli tego słuchasz… Chodź na Sparrow Valley… Szybko!”. Głos cichnie, słyszę już tylko głośny wrzask i przerwanie połączenia. Poważnie? Teraz ludzie będą do mnie przez radio wydzwaniać…? Ale co zrobić, najwidoczniej coś się stało. A jeśli nie - i tak nie mam nic szczególnego do roboty.
     Biegnę do swojego pokoju. Po drodze zaglądam jeszcze do salonu.
     - Cass, wychodzę na chwilę - oznajmiam. - Powiesz mamie, jakby pytała?
Dziewczynka od razu odrywa wzrok od telewizora i obraca głowę w moją stronę. Kiwa na potwierdzenie z uśmiechem i wraca do swojego poprzedniego zajęcia. Natomiast ja postanawiam nie tracić czasu i lecę, by się przebrać. Oczywiście nie dosłownie. Nie tym razem…
Gdy jestem u siebie, uświadamiam sobie, że przecież jest środek dnia, więc ludziom bardzo łatwo będzie zauważyć moją twarz. Wpadam na pewien pomysł. Podbiegam do biurka i z jednej z szuflad wyciągam coś, co może mi się przydać - jeden z rekwizytów, których używałem na jakimś przedstawieniu w szkole; biała maska. Następnie przebieram się w bojówki i tym razem czerwoną bluzę, gdyż nie mogę znaleźć czarnej. Na koniec zakładam ostatni element, przykrycie mojej twarzy. Po tym wybiegam z pokoju i biegnę od razu do drzwi wyjściowych.
Wydostaję się z domu i decyduję się na coś o wiele ciekawszego nisz sprint - wybieram lot. I mam nadzieję, że tym razem także mi się to uda.
Nucę w myślach piosenkę „I believe I can fly”. Ale… Tym razem nawet to nie pomaga… W takim razie, nie mam na co czekać, udaję się na Sparrow Valley w ten bardziej tradycyjny sposób. Już po chwili znajduję się na samym jej środku. Rozglądam się w poszukiwaniu „miejsca zbrodni”, ale na pierwszy rzut oka trudno dostrzec cokolwiek niecodziennego. Ulica, czy właściwie uliczka jest opustoszała. Wreszcie znajduję na niej wyłącznie mężczyznę atakującego jakiegoś chłopaka. Szybko zwracam się w ich stronę i właśnie w tym celu podążam.
- Jakiś problem? - rzucam, opierając dłonie na biodrach.
Napadający przerywa na chwilę szarpaninę z ofiarą i zaczyna mi się przyglądać. Opuszcza na chwilę rękę z nożem. Mój wygląd komentuje tylko krótkim wybuchem śmiechu. Ciska chłopakiem o ziemię i podchodzi do mnie. Jest jakieś kilkadziesiąt centymetrów wyższy i tyle samo szerszy ode mnie. Zadzieram głowę, by patrzeć mu prosto w oczy.
- A może to ty masz jakiś problem? - pyta, pogardliwie się uśmiechając.
Podchodzi coraz bliżej, aż w końcu unosi nóż i mocno się nim zamachuje, najwyraźniej w celu wbicia go prosto w moje ciało. Jednak, zanim cokolwiek zdąża mi zrobić, ekspresowym ruchem łapię go za nadgarstek i wykręcam go do tyłu. Napastnik krzywi się, lekko zatacza do tyłu i łapie za bolącą kończynę. Patrzy na mnie, jakby chciał zabić mnie wzrokiem. Pewnie gdyby potrafił, od razu wykorzystałby na mnie taką umiejętność.
Szybko łapię go za ramię i obracam tyłem do siebie. Kopię go lekko na wysokości mniej więcej połowy nóg, przez co napastnik upada. Teraz leży brzuchem do ziemi. Siadam na mężczyźnie i przyciskam jego głowę do podłoża. Spoglądam w kierunku ofiary, niskiego chłopaka, który patrzy na mnie z niedowierzaniem. Powoli wstaję, doprowadzając się do pozycji wyprostowanej. Mężczyzna wciąż leży na ziemi i chyba jak na razie nie ma zamiaru wstawać.
- Dz… Dzięki - mówi nieśmiało brunet.
Lekko kiwam głową. W pewnej chwili podnoszę głowę, bo zauważam coś dość nietypowego. Najpierw błysk, a potem podbiegający człowiek.
- Phoenix, prawda? - pyta zafascynowany.
Skąd on się tu wziął? Tak nagle? Znikąd, akurat na tej pustej uliczce, gdzie doszło do ataku?
Potwierdzam, delikatnym ruchem głowy. Nie chcę zbyt wiele się odzywać, bo w sumie głos też nie tak trudno rozpoznać.
- Mam dla pana pewną ofertę - oznajmia.
Teraz widzę, że ma na sobie granatowy garnitur, w ręce trzyma profesjonalny aparat, a na prawym ramieniu wisi mu czarna torba.
- Pager, mianowicie - kontynuuje, wkładając mi do ręki małe urządzenie.
Unoszę głowę w geście zapytania. Na szczęście dziennikarz od razu załapuje, o co mi chodzi.
- Trudno do ciebie dotrzeć - stwierdza. - Nie ma się jak skontaktować, a numeru telefonu wiem, że nie podasz. Skoro chcesz być bohaterem, to musisz mieć jakieś połączenie z ludźmi. Tak będzie prościej. Podamy numer pagera i każdy spokojnie będzie mógł na niego wysłać wiadomość, gdy tylko będzie cię potrzebował.
Mężczyzna uśmiecha się nieznacznie, by zachęcić mnie do skorzystania z jego propozycji. Tylko co on może z tego mieć? Ah, no tak, pewnie on także będzie dostawał te wiadomości. A wtedy już przez dłuższy czas nie będzie musiał się martwić o nowe reportaże…
Nie wiele się zastanawiając, zabieram rękę z przedmiotem i odwracam się tyłem do mojego „rozmówcy”. Dosłownie kilka sekund później jestem już dobre kilkadziesiąt metrów od niego.
Biegnę do domu. Na miejscu przebieram się, a następnie wracam przed telewizor do Cassy. Bezmyślnie wpatruję się chwilę w ekran, po czym wstaję z miejsca i udaję się do swojego pokoju. W końcu - muszę odrobić lekcje na jutro…
Wchodzę do pomieszczenia i od razu siadam przy biurku. Zastaję coś, co z pewnością wcześniej się tu nie znajdowało… Krwistoczerwoną kopertę.


______________________________
Przepraszam za tak długą nieobecność ;-; Wytłumaczenie jest proste - szkoła >.< No ale, jestem, więc nie zajmujmy się na razie przeszłością XD
Jak myślicie, co może być w kopercie?
W ogóle - rozdział się podobał? Wiem, że strasznie krótki i taki trochę "zapychacz" bez treści, ale trzeba jakoś przejść do ciekawszych momentów :D 
Mam nadzieję, że ciekawszych :P
No... To czekam na Wasze opinie, wiecie, jak strasznie to dla mnie ważne! :3

ZAPRASZAM RÓWNIEŻ NA MOJE INNE BLOGI:
Fighters of The Future (nowy rozdział pojawi się, jak trochę "nadrobię" tego bloga, bo chciałabym go już skończyć, żeby zająć się pozostałymi :P)

PS.: 1) Według mojego "planu" zostało jeszcze jakieś osiem rozdziałów plus epilog. 2) Następny rozdział powinien pojawić się już niedługo :P (Eh, tym razem naprawdę niedługo XD)

wtorek, 24 marca 2015

Rozdział 17 - "Czemu jesteś goły?!"



     - Było całkiem nieźle, choć liczyłem na coś bardziej spektakularnego - mówię.
     Znowu jestem w jakimś nieokreślonym miejscu. Znowu do kogoś mówię.
     - Tym razem zrobimy coś ciekawszego… - szepczę. - Co wy na to… - Robię krótką przerwę. - Żeby go złamać…?
     Głośny alarm wyrywa mnie ze snu. Na szczęście snu. Nie wiem, co ostatnio się ze mną dzieje, ale mam coraz więcej snów tego typu. W dodatku mam coraz większe wrażenie, że one wszystkie mają mieć jakieś, chociażby szczątkowe, znaczenie. Trochę mnie to przeraża, ale cóż poradzić? Chyba nie da się nic z tym zrobić, będę musiał to jakoś przeboleć.
     Szybkim ruchem zrzucam z siebie kołdrę i, w samych spodniach od pidżamy, udaję się do pokoju Cassidy.
     - Wstawaj, Księżniczko! - krzyczę, choć nie jest to do końca potrzebne, gdyż dziewczynka tylko udaje, że śpi.
     Cass od razu się podnosi i się uśmiecha, jednak już po chwili krzywi się na mój widok.
     - Fuj! - piszczy i zakrywa oczy swoimi malutkimi dłońmi. - Czemu jesteś goły?!
     No tak, racja. Ten „okropny widok”.
     - No dobra, dobra, już nie przesadzaj! - imituję zły głos, na co mała chichocze. - Idziesz ze mną, czy nie?
     - Tak! - krzyczy radośnie.
     - To się szykuj, ja też idę - mówię i wychodzę z pokoju. - Spotykamy się na dole! - rzucam na koniec i udaję się do łazienki.
     Prysznic, włosy, soczewki. Podczas przygotowywania się wciąż myślę o minionym weekendzie. W sobotnich wiadomościach mowa była głównie o „Bombowym zdarzeniu”, „Obietnicy Bohatera”, jak określili to dziennikarze. Widziałem także w gazetach nagłówki typu „Jestem Phoenix” czy „Shirday City ma bohatera”… Od tej pory już kilkanaście razy widziałem w telewizji fragment, w którym obracam się i mówię o tym, że zostałem bohaterem Shirday oraz słyszałem o tym w radiu. Zastanawiam się, czy ktoś ze szkoły zorientuje się, ze to byłem ja. Z jednej strony coś karze mi w to wątpić - w końcu większość osób z mojej klasy to skończeni idioci, a na nagraniu nie widać wcale tak dobrze mojej twarzy. Było ciemno, w dodatku było ludzi i wciąż się przemieszczałem. Zdjęcia są zbyt ciemne, prześwietlone albo rozmazane. Ale ludzie i tak się cieszą. Choć z drugiej strony, komuś może uda się złączyć to wszystko w całość i ogarnąć, że rude włosy, w których przyszedłem jakiś czas do szkoły, były moimi naturalnymi. Szczerze, nie wiem teraz, w co powinienem wierzyć. Ale przechodząc do tematu mojego „bohaterstwa” - coś czuję, że jeszcze nie raz będę musiał jakoś się wykazywać, w dodatku już całkiem niedługo. Może sny naprawdę miały coś zwiastować?
     Ubrany w czarne spodnie i czerwoną bluzę wychodzę z łazienki i szybko idę do kuchni. Tam jem razem z Cass śniadanie, nie mówiąc przy nim ani słowa. Sprzątam po nas i podchodzę do mamy, która stoi w rogu kuchni, przyglądając nam się po cichu.
     - Nie martw się, poradzę sobie - mówię z uśmiechem. - Ona z resztą też sobie poradzi.
     Dzisiaj Cassidy po raz pierwszy ma iść do przedszkola i to ja po raz pierwszy mam ją odprowadzać.
     - Wiem, Avi, wiem… - odpowiada zamyślona.
     Całuję ją lekko w policzek i zabieram z blatu kanapkę, którą przygotowała mi do szkoły. Wkładam ją do plecaka, a następnie zakładam go na plecy. Zakładam trampki i siadam na podłodze. Zostało pół godziny do ósmej.
     Pomagam siostrze się ubrać, a następnie otwieram przed nią drzwi. Dziewczynka dzierży w rączce pluszowego królika. Drugą dłoń wyciąga w moją stronę, a ja odruchowo za nią chwytam. Zamykam dom i razem udajemy się w stronę przedszkola, które znajduje się jakieś dziesięć minut drogi od nas. Wchodzę z nią do środka. Witam się z paniami i kucam przy siostrze.
     - Będziesz grzeczna? - pytam. - Wiesz, że księżniczki muszą być grzeczne, prawda?
     - Będę, będę... - odpowiada cienkim głosem.
     - Będę po ciebie za jakiś czas - oznajmiam. - Tylko za mną nie płacz! - dodaję.
     - Za tobą?! Nigdy! - mówi, po czym głośno się śmieje.
     Na pożegnanie mówimy sobie ciche „cześć”, a na koniec Cass przytula się do moich nóg. Wychodzę z przedszkola i od razu udaję się w stronę mojej szkoły. To stąd jakieś piętnaście minut, do początku lekcji zostało mi… Zerkam na zegarek… Dokładnie piętnaście minut! Rozglądam się. Ile tu ludzi! Nie mogę sobie teraz pozwolić na szybki bieg! Także idę tylko szybkim krokiem z nadzieją, że jednak zdążę.

*****

     Wbiegam do sali dosłownie kilkanaście sekund po dzwonku. Niestety wszyscy zajęli już miejsca, jednak pani od matematyki stoi do mnie tyłem i wygląda, jakby nie miała pojęcie, gdzie się znajduje. Przynajmniej tyle dobrego. Okazuje się, że pozostało tylko jedno krzesło wolne. I, na całe moje nieszczęście, znajduję się ono akurat obok mojego „najlepszego przyjaciela” - Ansela.
     Niechętnie wlokę się w stronę wolnego siedzenia i rzucam plecak obok ławki. Wyjmuję z niego potrzebne podręczniki oraz piórnik i zajmuję swoje miejsce. Oczywiście od razu muszę usłyszeć jakiś motywujący komentarz.
     - Gdzie się rzucasz, Arielko? - pyta z założonymi ramionami. - Odważyłeś się koło mnie usiąść? - prycha z pogardą.
     Nie wspomina nic o bohaterze, pewnie nawet o tym nie pomyślał. Jest dobrze.
     - No widzisz, Ansie, widocznie jestem najodważniejszy z całej klasy, skoro nikt inny obok ciebie nie usiadł - mówię z uśmiechem. - A nie… Poczekaj… - Udaję, że się zastanawiam i marszczę brwi. - Może po prostu nikt nie chciał? - zwracam się do niego, patrząc prosto w jego brązowe tęczówki.
     Chłopak ponownie prycha, ale tym razem już nic nie odpowiada. Czyżby moja uwaga go zabolała…? Oby.

*****

     Co jakiś czas słyszę wokół siebie ciche szepty, ale tylko dwie osoby wytykają mnie palcami. A może dwie? Chyba powinno mnie to przejąć, ale w tym momencie mam ważniejsze sprawy na głowie. Przez wszystkie przerwy Sophie ciągle gdzieś znika. Jest już po szóstej lekcji, a my wciąż nawet się nie przywitaliśmy. Mam nadzieję, że chociaż po ostatniej, siódmej uda mi się z nią zobaczyć…
     Ponownie dzwoni dzwonek, zwiastujący początek kolejnych zajęć. Jest to fizyka, także pan materializuje się przed drzwiami niemalże natychmiast po usłyszeniu sygnału. Szybko otwiera drzwi i karze nam wchodzić. Zauważam Soph i mam zamiar przepuścić ją w drzwiach, by przy okazji nawiązać z nią jakikolwiek kontakt. Ale ona jakby specjalnie odwraca wzrok i nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Czy coś się stało…?
     Całą lekcję bazgrzę coś w brudnopisie, myśląc o dziewczynie. Nie przypominam sobie, żebyśmy się o coś kłócili, więc o co może jej chodzić? Czy zrobiłem coś źle? Jeśli tak, to co takiego?! W pewnym momencie czuję, że ktoś kopie mnie w nogę. Oczywiście, Ansel niby przypadkiem mnie w nią szturcha. Zastanawiam się, na jakim on jest poziomie intelektualnym… Kiedy dostaję od niego już któryś raz, mam wrażenie, że długo nie wytrzymam. Najpierw odwracam głowę w jego stronę i znacząco się na niego patrzę. Ten jednak odpowiada wyłącznie złośliwym uśmieszkiem, który jeszcze bardziej mnie denerwuje. W końcu oddaję mu, co najmniej trzy razy mocniej, uderzając go łokciem w żebra. Ansel krzywi się z bólu i już ma otwierać usta, ale szybko mu to przerywam.
     - Zamknij się - szepczę. - Jeszcze raz mnie dotkniesz, to oddam ci cztery razy mocniej, niż teraz - ostrzegam. - A teraz usiądź sobie ładnie i nie przeszkadzaj.
     Chłopak robi zdziwioną, ale nieco przestraszoną minę i nieznacznie się ode mnie odsuwa. Do końca lekcji nawet nie będzie próbował odwrócić się do mnie, co zauważam po sposobie jego siedzenia, więc znów mogę zająć się swoimi sprawami. Zaczynam patrzeć się w stronę Sophie, która siedzi dwie ławki ode mnie, po lewej stronie. Dziewczyna niby ma wzrok skierowany na nauczyciela, ale czuję, że nie za bardzo skupia się na tym, co on mówi. W dodatku jej oczy są lekko zaczerwienione. Trochę wysilam się, żeby lepiej je zobaczyć. Teraz już nie mam wątpliwości, że blondynka musiała niedawno płakać… Mam nadzieję, że to tylko wyjątkowo zły dzień…

*****

     Po lekcji próbuję porozmawiać z Sophie, jednak dziewczyna szybko opuszcza teren szkoły. Biegnę za nią, przy okazji potrącając kilka osób. W końcu udaje mi się złapać ją za ramię. Soph próbuje się wyrwać, jednak nie udaje jej się to. Obracam ją w swoją stronę. Ona znowu płacze.
     - Soph, coś nie tak? - pytam spokojnie.
     Nie mogę się denerwować. Nie mam za co. Chyba…
     Dziewczyna nie odpowiada. Patrzy tylko na mnie, jakby z obrzydzeniem.
     - Stało się coś? - pytam jeszcze raz, wciąż nie zmieniając tonu.
     A może ona się domyśliła? Może to o to chodzi? Być może jest to związane właśnie ze sprawą z minionego weekendu…? Szczerze - mam nadzieję, że nie, bo nie za łatwo byłoby mi to wytłumaczyć…
     - Powinieneś wiedzieć - mamrocze, nadal szlochając.
     - Tak się składa, że nie mam pojęcia, o co ci chodzi - odpowiadam, powoli tracąc cierpliwość. Jednak cały czas nie daję tego po sobie poznać.
     - Ah tak? - Wyciąga z kieszeni telefon i odblokowuje go. Wchodzi w wiadomości. Wybiera którąś z nich i obraca telefon w moją stronę. - Bo wiesz, ja myślałam, że jesteśmy razem!
     - Przecież jesteśmy… - zaczynam, ale milknę od razu po zobaczeniu wiadomości.
     Na ekranie widnieje zdjęcie, na którym znajduję się ja z jakąś dziewczyną z naszej klasy; jedną z tych, które próbują przypodobać się Anselowi. Siedzę z nią przy stoliku w kawiarni… Ale zaraz, jak to możliwe?! Przecież coś takiego nigdy nie miało miejsca!
     - Przecież ja się z nią nie spotkałem! - protestuję, ale Sophie tylko kręci głową.
     Patrzę jeszcze na podpis: „Twój bohater chyba jednak nie jest taki idealny. Chyba już możesz przestać wierzyć, że naprawdę cię pokochał.”. Kto mógł to zrobić?!
     - Kto ci to wysłał? - pytam, już mniej spokojnie.
     - A co, chcesz się dowiedzieć, kto cię wydał? - Zielonooka śmieje się nerwowo.
     - Chodzi o to, że nikt nie mógł mnie wydać - mówię stanowczo - bo się nigdy nie wydarzyło! Ktoś musiał przerobić to zdjęcie!
     Sophie powoli się wycofuje. Chowa telefon z powrotem do kieszeni i po raz kolejny patrzy mi się prosto w tęczówki. „Mogę zaufać jego myślom?” - słyszę cichy głosik. Jakby należał do niej, ale przecież ona ma zamknięte usta…
     - Nie… - zaczyna, ale przerywa jej płacz. - Nie wiem, co o tym myśleć…
     - Sophie! - krzyczę, by powstrzymać ją przed odejściem, ale dziewczyna znika już za rogiem budynku.
     Kto mógł zrobić mi coś takiego?! I kto mógł jej zrobić coś takiego…? Jak na razie na myśl przychodzi mi tylko jedna osoba. W każdym razie, czuję, że wcale nie będzie tak łatwo to wszystko odkręcić, mimo że nie jestem temu ani trochę winien…



____________________
Widzicie, jestem! Udało mi się! :D W dodatku, musicie wiedzieć, że planuję napisać w tym tygodniu co najmniej dwa nowe rozdziały (nie mówię, że od razu wstawię, nie będę Was tu przytłaczać taką ilością XD) :D Cieszycie się? :P
Muszę przyznać, że ten rozdział wydaje mi się strasznie nudny, bo w sumie niewiele się w nim dzieje, większość to po prostu kłótnia z Anselem... (W ogóle Arielka taka groźna XD) Ale cóż, musiałam jakoś wprowadzić ostatnie zdarzenie, które będzie dość ważne, a nie chciałam też przedłużać tym, co zajdzie się w kolejnym rozdziale, więc mam ogromną nadzieję, że nie będzie tak źle.
Dobra, to na koniec takie małe pytanko: chcecie te kolejne rozdziały w tym tygodniu (jak się wyrobię,a chyba znajdę trochę czasu :D), czy w kolejnym? Pytam, bo ten... No wiecie, każdy ma swoje życie czy coś i może nie chcecie marnować tyle czasu tygodniowo tylko na mnie... (Choć w sumie rozdziały nie są takie długie, więc aż tyle czasu nie zmarnujecie...) A w dodatku - może komuś zależy na tym, żeby opowiadanie się tak szybko nie skończyło? :P Więc? Za którą wersją jesteście? :D
Czekam na komentarze, opinie i cokolwiek tam jeszcze. A jeśli czytasz, ale nie masz czasu na jakieś rozbudowane komentarze - napisz po prostu "czytam", "fajnie", "niebieski pies rządzi" albo chociaż "majonez", żebym wiedziała, że też tu jesteś ♥ Może być nawet z anonima! Do tego przecież nawet nie potrzeba konta ;)
Dla Ciebie to poświęcenie dziesięciu sekund; dla mnie - godziny szczęścia i dodatkowa motywacja :)
Do napisania :* 

Na koniec jeszcze tradycyjny już Niebieski Pies! I bonusowa ciekawostka: czy wiedzieliście, że Cesar Millan (Zaklinacz Psów) ma dwa Pitbulle, w tym jednego niebieskiego? Nazywa się Junior, a oto jego zdjęcie:


PS.: Oczywiście, że nie wiedzieliście, a nawet jak wiedzieliście, to i tak nie chcieliście tego wiedzieć, ani nie chcieliście się o tym dowiedzieć teraz, ponieważ kogo normalnego by to obchodziło?! XD No, chyba, że jesteś PRAWDZIWYM fanem Niebieskiego Psa i prowadzisz tajemny spis wszystkich Niebieskich Pitbulli chodzących gdzieś po świecie.
PS.2.: Przepraszam za siebie. Jest już po pierwszej w nocy, nie dziwcie się, że piszę takie rzeczy... XD

środa, 18 marca 2015

Rozdział 16 - "To dopiero początek..."


    Nie wiem, co myśleć. A tym bardziej, co robić. Wiem tylko jedno, trzeba działać już teraz. Na początek decyduję się na wysłanie informacji do kolegi, więc robię to od razu, w ekspresowym tempie. Patrzę na ekran.

Ja: Przepraszam, nie mogę dzisiaj przyjść. Bardzo ważna sprawa.

     Nie brzmi to raczej jak najlepsza wymówka, ale na bardziej złożoną nie mam czasu. Z resztą już po chwili otrzymuję na nią równie rozwiniętą odpowiedź.

John: Nie przejmuj się, możemy się spotkać kiedy indziej :)

     Szybko chowam telefon do kieszeni i, nie wiele się zastanawiając, udaję się w stronę mojego domu. Tym razem naprawdę się nie powstrzymuję i daję z siebie dosłownie wszystko, mimo że po drodze mijam kilka osób. Trudno, i tak nie mogą zauważyć mojej twarzy.