"Bo­hater nie jest od­ważniej­szy od zwykłego człowieka, ale jest od­ważny pięć mi­nut dłużej."

wtorek, 24 marca 2015

Rozdział 17 - "Czemu jesteś goły?!"



     - Było całkiem nieźle, choć liczyłem na coś bardziej spektakularnego - mówię.
     Znowu jestem w jakimś nieokreślonym miejscu. Znowu do kogoś mówię.
     - Tym razem zrobimy coś ciekawszego… - szepczę. - Co wy na to… - Robię krótką przerwę. - Żeby go złamać…?
     Głośny alarm wyrywa mnie ze snu. Na szczęście snu. Nie wiem, co ostatnio się ze mną dzieje, ale mam coraz więcej snów tego typu. W dodatku mam coraz większe wrażenie, że one wszystkie mają mieć jakieś, chociażby szczątkowe, znaczenie. Trochę mnie to przeraża, ale cóż poradzić? Chyba nie da się nic z tym zrobić, będę musiał to jakoś przeboleć.
     Szybkim ruchem zrzucam z siebie kołdrę i, w samych spodniach od pidżamy, udaję się do pokoju Cassidy.
     - Wstawaj, Księżniczko! - krzyczę, choć nie jest to do końca potrzebne, gdyż dziewczynka tylko udaje, że śpi.
     Cass od razu się podnosi i się uśmiecha, jednak już po chwili krzywi się na mój widok.
     - Fuj! - piszczy i zakrywa oczy swoimi malutkimi dłońmi. - Czemu jesteś goły?!
     No tak, racja. Ten „okropny widok”.
     - No dobra, dobra, już nie przesadzaj! - imituję zły głos, na co mała chichocze. - Idziesz ze mną, czy nie?
     - Tak! - krzyczy radośnie.
     - To się szykuj, ja też idę - mówię i wychodzę z pokoju. - Spotykamy się na dole! - rzucam na koniec i udaję się do łazienki.
     Prysznic, włosy, soczewki. Podczas przygotowywania się wciąż myślę o minionym weekendzie. W sobotnich wiadomościach mowa była głównie o „Bombowym zdarzeniu”, „Obietnicy Bohatera”, jak określili to dziennikarze. Widziałem także w gazetach nagłówki typu „Jestem Phoenix” czy „Shirday City ma bohatera”… Od tej pory już kilkanaście razy widziałem w telewizji fragment, w którym obracam się i mówię o tym, że zostałem bohaterem Shirday oraz słyszałem o tym w radiu. Zastanawiam się, czy ktoś ze szkoły zorientuje się, ze to byłem ja. Z jednej strony coś karze mi w to wątpić - w końcu większość osób z mojej klasy to skończeni idioci, a na nagraniu nie widać wcale tak dobrze mojej twarzy. Było ciemno, w dodatku było ludzi i wciąż się przemieszczałem. Zdjęcia są zbyt ciemne, prześwietlone albo rozmazane. Ale ludzie i tak się cieszą. Choć z drugiej strony, komuś może uda się złączyć to wszystko w całość i ogarnąć, że rude włosy, w których przyszedłem jakiś czas do szkoły, były moimi naturalnymi. Szczerze, nie wiem teraz, w co powinienem wierzyć. Ale przechodząc do tematu mojego „bohaterstwa” - coś czuję, że jeszcze nie raz będę musiał jakoś się wykazywać, w dodatku już całkiem niedługo. Może sny naprawdę miały coś zwiastować?
     Ubrany w czarne spodnie i czerwoną bluzę wychodzę z łazienki i szybko idę do kuchni. Tam jem razem z Cass śniadanie, nie mówiąc przy nim ani słowa. Sprzątam po nas i podchodzę do mamy, która stoi w rogu kuchni, przyglądając nam się po cichu.
     - Nie martw się, poradzę sobie - mówię z uśmiechem. - Ona z resztą też sobie poradzi.
     Dzisiaj Cassidy po raz pierwszy ma iść do przedszkola i to ja po raz pierwszy mam ją odprowadzać.
     - Wiem, Avi, wiem… - odpowiada zamyślona.
     Całuję ją lekko w policzek i zabieram z blatu kanapkę, którą przygotowała mi do szkoły. Wkładam ją do plecaka, a następnie zakładam go na plecy. Zakładam trampki i siadam na podłodze. Zostało pół godziny do ósmej.
     Pomagam siostrze się ubrać, a następnie otwieram przed nią drzwi. Dziewczynka dzierży w rączce pluszowego królika. Drugą dłoń wyciąga w moją stronę, a ja odruchowo za nią chwytam. Zamykam dom i razem udajemy się w stronę przedszkola, które znajduje się jakieś dziesięć minut drogi od nas. Wchodzę z nią do środka. Witam się z paniami i kucam przy siostrze.
     - Będziesz grzeczna? - pytam. - Wiesz, że księżniczki muszą być grzeczne, prawda?
     - Będę, będę... - odpowiada cienkim głosem.
     - Będę po ciebie za jakiś czas - oznajmiam. - Tylko za mną nie płacz! - dodaję.
     - Za tobą?! Nigdy! - mówi, po czym głośno się śmieje.
     Na pożegnanie mówimy sobie ciche „cześć”, a na koniec Cass przytula się do moich nóg. Wychodzę z przedszkola i od razu udaję się w stronę mojej szkoły. To stąd jakieś piętnaście minut, do początku lekcji zostało mi… Zerkam na zegarek… Dokładnie piętnaście minut! Rozglądam się. Ile tu ludzi! Nie mogę sobie teraz pozwolić na szybki bieg! Także idę tylko szybkim krokiem z nadzieją, że jednak zdążę.

*****

     Wbiegam do sali dosłownie kilkanaście sekund po dzwonku. Niestety wszyscy zajęli już miejsca, jednak pani od matematyki stoi do mnie tyłem i wygląda, jakby nie miała pojęcie, gdzie się znajduje. Przynajmniej tyle dobrego. Okazuje się, że pozostało tylko jedno krzesło wolne. I, na całe moje nieszczęście, znajduję się ono akurat obok mojego „najlepszego przyjaciela” - Ansela.
     Niechętnie wlokę się w stronę wolnego siedzenia i rzucam plecak obok ławki. Wyjmuję z niego potrzebne podręczniki oraz piórnik i zajmuję swoje miejsce. Oczywiście od razu muszę usłyszeć jakiś motywujący komentarz.
     - Gdzie się rzucasz, Arielko? - pyta z założonymi ramionami. - Odważyłeś się koło mnie usiąść? - prycha z pogardą.
     Nie wspomina nic o bohaterze, pewnie nawet o tym nie pomyślał. Jest dobrze.
     - No widzisz, Ansie, widocznie jestem najodważniejszy z całej klasy, skoro nikt inny obok ciebie nie usiadł - mówię z uśmiechem. - A nie… Poczekaj… - Udaję, że się zastanawiam i marszczę brwi. - Może po prostu nikt nie chciał? - zwracam się do niego, patrząc prosto w jego brązowe tęczówki.
     Chłopak ponownie prycha, ale tym razem już nic nie odpowiada. Czyżby moja uwaga go zabolała…? Oby.

*****

     Co jakiś czas słyszę wokół siebie ciche szepty, ale tylko dwie osoby wytykają mnie palcami. A może dwie? Chyba powinno mnie to przejąć, ale w tym momencie mam ważniejsze sprawy na głowie. Przez wszystkie przerwy Sophie ciągle gdzieś znika. Jest już po szóstej lekcji, a my wciąż nawet się nie przywitaliśmy. Mam nadzieję, że chociaż po ostatniej, siódmej uda mi się z nią zobaczyć…
     Ponownie dzwoni dzwonek, zwiastujący początek kolejnych zajęć. Jest to fizyka, także pan materializuje się przed drzwiami niemalże natychmiast po usłyszeniu sygnału. Szybko otwiera drzwi i karze nam wchodzić. Zauważam Soph i mam zamiar przepuścić ją w drzwiach, by przy okazji nawiązać z nią jakikolwiek kontakt. Ale ona jakby specjalnie odwraca wzrok i nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Czy coś się stało…?
     Całą lekcję bazgrzę coś w brudnopisie, myśląc o dziewczynie. Nie przypominam sobie, żebyśmy się o coś kłócili, więc o co może jej chodzić? Czy zrobiłem coś źle? Jeśli tak, to co takiego?! W pewnym momencie czuję, że ktoś kopie mnie w nogę. Oczywiście, Ansel niby przypadkiem mnie w nią szturcha. Zastanawiam się, na jakim on jest poziomie intelektualnym… Kiedy dostaję od niego już któryś raz, mam wrażenie, że długo nie wytrzymam. Najpierw odwracam głowę w jego stronę i znacząco się na niego patrzę. Ten jednak odpowiada wyłącznie złośliwym uśmieszkiem, który jeszcze bardziej mnie denerwuje. W końcu oddaję mu, co najmniej trzy razy mocniej, uderzając go łokciem w żebra. Ansel krzywi się z bólu i już ma otwierać usta, ale szybko mu to przerywam.
     - Zamknij się - szepczę. - Jeszcze raz mnie dotkniesz, to oddam ci cztery razy mocniej, niż teraz - ostrzegam. - A teraz usiądź sobie ładnie i nie przeszkadzaj.
     Chłopak robi zdziwioną, ale nieco przestraszoną minę i nieznacznie się ode mnie odsuwa. Do końca lekcji nawet nie będzie próbował odwrócić się do mnie, co zauważam po sposobie jego siedzenia, więc znów mogę zająć się swoimi sprawami. Zaczynam patrzeć się w stronę Sophie, która siedzi dwie ławki ode mnie, po lewej stronie. Dziewczyna niby ma wzrok skierowany na nauczyciela, ale czuję, że nie za bardzo skupia się na tym, co on mówi. W dodatku jej oczy są lekko zaczerwienione. Trochę wysilam się, żeby lepiej je zobaczyć. Teraz już nie mam wątpliwości, że blondynka musiała niedawno płakać… Mam nadzieję, że to tylko wyjątkowo zły dzień…

*****

     Po lekcji próbuję porozmawiać z Sophie, jednak dziewczyna szybko opuszcza teren szkoły. Biegnę za nią, przy okazji potrącając kilka osób. W końcu udaje mi się złapać ją za ramię. Soph próbuje się wyrwać, jednak nie udaje jej się to. Obracam ją w swoją stronę. Ona znowu płacze.
     - Soph, coś nie tak? - pytam spokojnie.
     Nie mogę się denerwować. Nie mam za co. Chyba…
     Dziewczyna nie odpowiada. Patrzy tylko na mnie, jakby z obrzydzeniem.
     - Stało się coś? - pytam jeszcze raz, wciąż nie zmieniając tonu.
     A może ona się domyśliła? Może to o to chodzi? Być może jest to związane właśnie ze sprawą z minionego weekendu…? Szczerze - mam nadzieję, że nie, bo nie za łatwo byłoby mi to wytłumaczyć…
     - Powinieneś wiedzieć - mamrocze, nadal szlochając.
     - Tak się składa, że nie mam pojęcia, o co ci chodzi - odpowiadam, powoli tracąc cierpliwość. Jednak cały czas nie daję tego po sobie poznać.
     - Ah tak? - Wyciąga z kieszeni telefon i odblokowuje go. Wchodzi w wiadomości. Wybiera którąś z nich i obraca telefon w moją stronę. - Bo wiesz, ja myślałam, że jesteśmy razem!
     - Przecież jesteśmy… - zaczynam, ale milknę od razu po zobaczeniu wiadomości.
     Na ekranie widnieje zdjęcie, na którym znajduję się ja z jakąś dziewczyną z naszej klasy; jedną z tych, które próbują przypodobać się Anselowi. Siedzę z nią przy stoliku w kawiarni… Ale zaraz, jak to możliwe?! Przecież coś takiego nigdy nie miało miejsca!
     - Przecież ja się z nią nie spotkałem! - protestuję, ale Sophie tylko kręci głową.
     Patrzę jeszcze na podpis: „Twój bohater chyba jednak nie jest taki idealny. Chyba już możesz przestać wierzyć, że naprawdę cię pokochał.”. Kto mógł to zrobić?!
     - Kto ci to wysłał? - pytam, już mniej spokojnie.
     - A co, chcesz się dowiedzieć, kto cię wydał? - Zielonooka śmieje się nerwowo.
     - Chodzi o to, że nikt nie mógł mnie wydać - mówię stanowczo - bo się nigdy nie wydarzyło! Ktoś musiał przerobić to zdjęcie!
     Sophie powoli się wycofuje. Chowa telefon z powrotem do kieszeni i po raz kolejny patrzy mi się prosto w tęczówki. „Mogę zaufać jego myślom?” - słyszę cichy głosik. Jakby należał do niej, ale przecież ona ma zamknięte usta…
     - Nie… - zaczyna, ale przerywa jej płacz. - Nie wiem, co o tym myśleć…
     - Sophie! - krzyczę, by powstrzymać ją przed odejściem, ale dziewczyna znika już za rogiem budynku.
     Kto mógł zrobić mi coś takiego?! I kto mógł jej zrobić coś takiego…? Jak na razie na myśl przychodzi mi tylko jedna osoba. W każdym razie, czuję, że wcale nie będzie tak łatwo to wszystko odkręcić, mimo że nie jestem temu ani trochę winien…



____________________
Widzicie, jestem! Udało mi się! :D W dodatku, musicie wiedzieć, że planuję napisać w tym tygodniu co najmniej dwa nowe rozdziały (nie mówię, że od razu wstawię, nie będę Was tu przytłaczać taką ilością XD) :D Cieszycie się? :P
Muszę przyznać, że ten rozdział wydaje mi się strasznie nudny, bo w sumie niewiele się w nim dzieje, większość to po prostu kłótnia z Anselem... (W ogóle Arielka taka groźna XD) Ale cóż, musiałam jakoś wprowadzić ostatnie zdarzenie, które będzie dość ważne, a nie chciałam też przedłużać tym, co zajdzie się w kolejnym rozdziale, więc mam ogromną nadzieję, że nie będzie tak źle.
Dobra, to na koniec takie małe pytanko: chcecie te kolejne rozdziały w tym tygodniu (jak się wyrobię,a chyba znajdę trochę czasu :D), czy w kolejnym? Pytam, bo ten... No wiecie, każdy ma swoje życie czy coś i może nie chcecie marnować tyle czasu tygodniowo tylko na mnie... (Choć w sumie rozdziały nie są takie długie, więc aż tyle czasu nie zmarnujecie...) A w dodatku - może komuś zależy na tym, żeby opowiadanie się tak szybko nie skończyło? :P Więc? Za którą wersją jesteście? :D
Czekam na komentarze, opinie i cokolwiek tam jeszcze. A jeśli czytasz, ale nie masz czasu na jakieś rozbudowane komentarze - napisz po prostu "czytam", "fajnie", "niebieski pies rządzi" albo chociaż "majonez", żebym wiedziała, że też tu jesteś ♥ Może być nawet z anonima! Do tego przecież nawet nie potrzeba konta ;)
Dla Ciebie to poświęcenie dziesięciu sekund; dla mnie - godziny szczęścia i dodatkowa motywacja :)
Do napisania :* 

Na koniec jeszcze tradycyjny już Niebieski Pies! I bonusowa ciekawostka: czy wiedzieliście, że Cesar Millan (Zaklinacz Psów) ma dwa Pitbulle, w tym jednego niebieskiego? Nazywa się Junior, a oto jego zdjęcie:


PS.: Oczywiście, że nie wiedzieliście, a nawet jak wiedzieliście, to i tak nie chcieliście tego wiedzieć, ani nie chcieliście się o tym dowiedzieć teraz, ponieważ kogo normalnego by to obchodziło?! XD No, chyba, że jesteś PRAWDZIWYM fanem Niebieskiego Psa i prowadzisz tajemny spis wszystkich Niebieskich Pitbulli chodzących gdzieś po świecie.
PS.2.: Przepraszam za siebie. Jest już po pierwszej w nocy, nie dziwcie się, że piszę takie rzeczy... XD

środa, 18 marca 2015

Rozdział 16 - "To dopiero początek..."


    Nie wiem, co myśleć. A tym bardziej, co robić. Wiem tylko jedno, trzeba działać już teraz. Na początek decyduję się na wysłanie informacji do kolegi, więc robię to od razu, w ekspresowym tempie. Patrzę na ekran.

Ja: Przepraszam, nie mogę dzisiaj przyjść. Bardzo ważna sprawa.

     Nie brzmi to raczej jak najlepsza wymówka, ale na bardziej złożoną nie mam czasu. Z resztą już po chwili otrzymuję na nią równie rozwiniętą odpowiedź.

John: Nie przejmuj się, możemy się spotkać kiedy indziej :)

     Szybko chowam telefon do kieszeni i, nie wiele się zastanawiając, udaję się w stronę mojego domu. Tym razem naprawdę się nie powstrzymuję i daję z siebie dosłownie wszystko, mimo że po drodze mijam kilka osób. Trudno, i tak nie mogą zauważyć mojej twarzy.

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 15 - "Dasz radę!"

      Przez ostatnie dni sporo trenowałem tworzenie ognia oraz wytężanie zmysłów, więc dziś decyduję się na coś nowego. Jest sobota, także będę miał na to dużo czasu.
      Wstaję z łóżka i patrzę przez okno. Pogoda jest idealna do ćwiczeń - nie zauważam silniejszego wiatru ani opadów. Sprawdzam godzinę. Pięć po ósmej. Naprawdę wstałem tak późno? W takim razie nie będę marnował więcej czasu na narzekanie, tylko od razu udaję się do łazienki, by się przebrać, a następnie idę do kuchni, gdzie razem z całą moją rodziną jemy śniadanie.
      - Co u Sophie? - pyta nagle Mary.
      - A skąd takie pytanie? - Uśmiecham się do niej.
      - Chyba dawno razem nie wychodziliście, co? - odpowiada. - Coś się stało?

wtorek, 9 grudnia 2014

Rozdział 14 - Początkujący Władca Ognia

      Szkołę na dziś mam już za sobą. Siedzę teraz w swoim pokoju i bezmyślnie wpatruję się w ścianę. Dopiero teraz przyszedł moment, w którym to tak naprawdę zdaję sobie sprawę, co się dzieje. I po prostu nie wierzę.
      Zupełnie nie potrafię sobie uświadomić, że to wszystko rzeczywiście się wydarzyło oraz iż posiadam jakieś wyjątkowe moce. Że podpaliłem jakiegoś faceta bez użycia żadnego narzędzia, że tak na serio jestem supersilny, że mogę robić takie dziwne rzeczy... Niby wcześniej słyszałem o takich historiach - supermocach i tym podobnych - ale podświadomość zawsze podpowiadała mi, że to tylko iluzja. Niesamowicie realistyczne, ale nadal złudzenie.

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 13 - Będę sobą

      - Więc tutaj mamy chłopca. Trzeba go będzie sprawdzić, Ardezjuszu - do kogo ja mówię?! I o czym? Słowa same wychodzą z moich ust. Nie wiem, co się dzieje. - I chcę zobaczyć krew, słyszysz? Ma być dużo KRWI, jasne?!
     - Oczywiście, panie - ktoś mi odpowiada.
     - Można zacząć od czegoś prostszego - z moich ust znów wydobywają się dźwięki. - Tylko pamiętaj o znaku.
     - Dobrze, panie - nie widzę mojego rozmówcy. - Więc ilu?
     - Niech będzie na razie dwóch. Myślę, że tylu wystarczy - kompletnie nie pojmuję, o czym rozmawiamy.

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 12 - Że jaki ród?!

      Czytam:

12 czerwca

Synku! Tak naprawdę nie do końca jeszcze z nami jesteś - dzieli nas brzuch Twojej mamy. Ale za kilka miesięcy masz przyjść na świat. Nie będziemy mogli być razem, to niemożliwe. Dlatego przygotowuję to dla Ciebie już teraz. Potem nie będzie na to czasu. Czytaj w każdej chwili, w której tylko będziesz miał wątpliwości. O cokolwiek. Jakiekolwiek.

Więc na początku jestem Ci winien jakieś wytłumaczenia, prawda? Pewnie zastanawiasz się skąd pochodzisz i dlaczego jesteś taki, a nie inny. No to zacznijmy od początku. Kiedyś spotkałem gdzieś Twoją mamę. Zaprzyjaźniliśmy się i spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Aż w końcu się pobraliśmy. Ale jeszcze wtedy ona o czymś nie wiedziała. Właściwie nikt ŻYJĄCY oprócz mnie i jeszcze ejdnej osoby o tym nie wiedział. Otóż muszę Ci powiedzieć, że nie do końca jestem takim zwykłym człowiekiem. I ty też nie będziesz (czytaj: nie jesteś). Pochodzę ze starego rodu Azheriada, nazywanego Wojownikiem Ognia. Nie wiem tak naprawdę, skąd się wziął on i jego moce, ale raczej nie jest to teraz zbyt istotne. W każdym razie miał on syna, który był taki sam - rude włosy, świecące oczy, niesamowote umiejętności i dary. Ten syn - Fiodor miał kolejnego syna - Ortherfa, a temu urodziło się aż dwóch synów - Sofidex i Sylour. Ale jeden z nich (Sylour) był inny - jego włosy oraz oczy były czarne, był chudy, ale nadal nadzwyczajnie silny, nie posiadał żadnych mocy, jednak dostał pewien dar - bardzo powolne starzenie się. Sofidex to mój nieżyjący już ojciec. Natomiast Sylour (kiedy to jeszcze żył i jego brat, i ojciec) był bardzo zazdrosny przez to, że był odmieńcem. Ortherf więcej czasu spędzał z moim tatą, lepiej się z nim dogadywał. A w tym czasie mój wuj rozpoczął życie w całkowitym odosobnieniu. Nie miał nikogo. Z jednej strony cieszyło go, że nie musi patrzeć na te okropne twarze swojej "okrótnej" rodziny, lecz z drugiej - wciąż ogarniała go złość na myśl o tym, jak potraktował go ojciec. Choć tak naprawdę zrobił to tylko z jego winy - Sylour zazwyczaj odrzucał jego rady, często nie chciał z nim rozmawiać. Wreszcie postanowił, że się zemści. Ale już nie na umierającym ojcu, tylko na bracie. A dokładniej najpierw na jego rodzinie - na początku brat miał patrzeć na śmierć swoich najbliżych, dopiero potem przeżyć swoją. Jednak mój ojciec zmarł wcześniej przez chorobę serca. I w tym wypadku zemsta przeniosła się już tylko na mnie i moją rodzinę. Dlatego też musimy Cię oddać - Sylour zabije nas, a potem Ciebie, jeśli tego nie zrobimy. A jeżeli uda nam się gdzieś Ciebie ukryć i nie będziesz się ujawniał - jest możliwość, że już nigdy Cię nie znajdzie. Pamiętaj, musisz przeżyć. A ród Azheriada nie może wyginąć tak, jak to zapragnął sobie brat Twojego dziadka.

Jest jeszcze naprawdę dużo rzeczy do wyjaśnienia, ale nie wszystko na raz. W każdym wypadku, w każdej sytuacji - pamiętaj o jednym - jesteś taki, bo właśnie taki miałeś być. I z tego powodu powinieneś czuć się dumny. A gdyby ktokolwiek zwrócił by Ci na to uwagę, lub wyśmiał by Cię, uśmiechnij się tylko i wspomnij moje słowa. Bo należeć do rodziny Azheriada to po prostu zaszczyt.

I jeszcze jedno - kochamy Cię. Cokolwiek byś nie zrobił. Ale proszę, jeśli możesz, rób dobrze. Tak, byśmy, patrząc na Ciebie z góry, mogli kiedyś z dumą wskazywać Twoją osobę palcem i mówić "To jest nasz syn". Phoenix'ie, nie zawiedź nas. Nigdy.

      Nie mogę dalej czytać. Po prostu nie mogę. Jest mi tak głupio. Może nie jestem jakiś super zły, ale przecież tyle razy zastanawiałem się, dlaczego nie mogę być normalny. Nie zawsze też byłem miły, nie zawsze się odpowiednio zachowywałem. No i na dodatek mówiłem o nich, że są złymi ludźmi, nie wierzyłem Mary i James'owi...Czy ja ich już zawiodłem? W tej chwili mam wrażenie, że tak i podświadomie cały czas próbuję się z tego wytłumaczyć. Czyli jeszcze gorzej. Ale ja nigdy nie chciłem sprawić im przykrości... A w dodatku teraz nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć - że pochodzę z jakiegoś rodu Wojowników Ognia, którego nazwy nawet nie potrafię wymówić, a po świecie krąży niesamowicie stary facet, który chce mnie zabić? To brzmi jak jakiś chory sen. Ale w sumie... Dlaczego niby ktoś miałby mnie okłamywać?
      Ocieram łzę, która spłynęła mi po policzku. Na szczęście tylko jedna. Nie mogę się teraz "rozklejać"... Zamykam poradnik, który tak właściwie okazał się zbiorem listów i schodzę na dół. Muszę szybko coś zrobić.
      W salonie siedzą rodzice. Siadam między nimi na kanapie, a potem się do nich przytulam i obojgu szepczę do ucha "przepraszam". Dziwnie się na mnie patrzą. Dodaję "Za wszystko." i wtulam się w ramię Mary. Byłem taki głupi!
      Ale oni już po chwili zrozumieli.
      - Nic się nie stało, Avi - mówi cicho James. - Naprawdę nic się nie stało.
      - Ale ja byłem taki okropny! Myślałem, że oni byli jacyś nienormalni! - znowu krzyczę jak dziecko.
      - Nie martw się, Avriel - mama ciepło się do mnie uśmiecha. - Jesteś dobrym człowiekiem, pomimo swoich błędów. I już zawsze taki będziesz.
      Po tej krótkiej rozmowie i jeszcze kilku minutach spędzonych w ciszy, idę do łazienki. Tam szybko myję włosy i ściągam soczewki. Myślę, że przynajmniej Cassie musi o tym wiedzieć. W końcu jest moją siostrą, więc i tak niedługo zobaczyłaby mnie w tej postaci.
      Wchodzę do jej pokoju.
      - Długo cię nie było - mówi bez odwracania się. Bawi się jakimś pluszakiem.
      - Tak, przepraszam. Za to mam ci do wyjawienia pewien sekret - drugie zdanie wymawiam teatralnym szeptem.
      - Tak? - Cassidy odwraca się w moją stronę zaciekawiona. - Co masz na włosach?
      - No właśnie nic - uśmiecham się do niej. - To mój prawdziwy wygląd. Ale pamiętaj, nie możesz nikomu mówić, okay? - patrzę jej prosto w oczy. Ona tylko kiwa szybko głową. Wiem, że mogę całkowicie jej zaufać, że nigdy w życiu mnie nie zdradzi. Czuję to.- I jeszcze jedno. Możesz mnie nazywać "Phi". To będzie nasze sekretne imię. Podoba ci się?
      - Jej, jest super! - mała cieszy się. - Phi... A ja też mogę dostać jakieś sekretne imię?!
- No pewnie! A jakie byś chciała?
      - Hmm... - dziewczynka robi poważną minę. - Mogę być Blue?
      - Jest świetnie - robię równie poważną minę i z uznaniem kiwam głową. - No to jak? Bawimy się? - podchodzę do niej i siadam na podłodze. - To kto dzisiaj będzie doktorem?
      Phi i Blue - brzmi conajmniej idealnie. Więc teraz mamy nawet swoje magiczne ksywki... No, nie mam teraz czasu, by o tym więcej myśleć - chore misie wzywają.





____________________






Rozdział znów krótki, wiem. Miałam jeszcze dodać w nim jakieś zdarzenie z Sophie, ale dawkujmy sobie przyjemności i zaskakujące momenty, tak? :* Ale ogólnie się podoba? :D

Zapraszam na moje pozostałe blogi :) :
fightersofthefuture.blogspot.com
cichyaniol.blogspot.comcom
Tak, tak, piszę trzy opowiadania na raz :3

czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział 11 - Mam wybór... Ale jaki?

      Gdy się budzę, zauważam, że nadal przytulam Cassidy. Dobrze, że jej w nocy nie zgniotłem... Ona jeszcze śpi, więc ostrożnie wychodzę z łóżka, poprawiam jej kołdrę i po cichu wychodzę z pokoju. Na szczęście NADAL śpi, także zamykam drzwi.
      Idę do łazienki, przygotowuję się. Dzisiaj już chyba nie zdążę pobiegać, bo wstałem za późno. I w tym wypadku tylko jem płatki z mlekiem, biorę plecak i udaję się do szkoły.