"Bo­hater nie jest od­ważniej­szy od zwykłego człowieka, ale jest od­ważny pięć mi­nut dłużej."

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 3 - Było już prawie okay...

      Znowu budzę się po usłyszeniu dwóch strzałów i dzwonka. Nie mam pojęcia, dlaczego znów mam ten sen. Nigdy wcześniej mi się to nie śniło. Jednak czuję, że szybko to nie odejdzie... Te sny mają coś znaczyć? O czymś przypominać, ostrzegać? Nie, to głupie, przecież takie rzeczy się nie sprawdzają.
     Idę do szkoły. Trochę się boję, jak zostanę osądzony po wczoraj. Co sobie o mnie pomyśleli? W każdym razie na przyjaźń z jedną osobą na pewno nie mogę liczyć.
      Kiedy przychodzę pod klasę, większość normalnie się ze mną wita. Jest dobrze. Dzwoni dzwonek i idziemy na pierwszą lekcję - matematykę. Pani wita się z nami, pyta mnie o kilka rzeczy, między innymi skąd jestem i jak podoba mi się ta część miasta, a potem pokazuje nam nowe podręczniki, mówi, jakie mamy mieć zeszyty i przybory. Podobnie mija reszta lekcji. Z moich obserwacji wynika, że większa część uczniów mojej klasy przyjęła mnie dość dobrze. Oprócz tego słyszę to. "Ten nowy jest spoko. Avriel... Ciekawe, jakim byłby przyjacielem" - znów nie zauważam, kto to powiedział i choć ja słyszę to dość głośno, to reszta zachowuje się, jakby w klasie panowała całkowita cisza. O co chodzi? Oni specjalnie się tak zachowują? Nie ważne, wolę się skupić na tym, co akurat mówi nauczycielka, żeby od razu nie trafić na jakąś czarną listę, czy coś.
      Lekcje się kończą. Kiedy stoję już pod szkołą, podchodzi do mnie jakaś dziewczyna z klasy. Jest dość wysoka, ma blond włosy i mocno zielone oczy.
      - Hej, jestem Sophie, jeśli nie pamiętasz - uśmiecha się do mnie. Nie pamiętałem. - Jesteś tu nowy, więc myślałam, że może przydałby ci się ktoś, kto oprowadzi cię po okolicy - może i tak, ale czy to dobry pomysł by iść gdzieś z zupełnie obcą mi osobą? Chociaż w sumie, to... Jest miła. Jednak zanim zdążam cokolwiek odpowiedzieć, wtrąca się Ansel (mój pierwszy zdecydowanie nie kolega):
      - Oo, patrzcie, Ariel znalazła sobie koleżankę! - mówi i złośliwie się uśmiecha. - Nawet nie pomyślałem, że ktokolwiek będzie próbował się z tobą zaprzyjaźnić, czy... Podchodzić do ciebie - grupka osób, która za nim stoi, wybucha śmiechem. To naprawdę jest takie zabawne? - Nie wiedziałem, że kolegujesz się z odmieńcami, Sophie - zmierzył mnie wzrokiem. A ja nie wytrzymałem. Gdybym nie miał soczewek, na pewno nawet z daleka można by dostrzec moje świecące się tęczówki. Podchodzę do Ansela dość blisko. Jest ode mnie o pół głowy niższy.
      - I co? Zrobisz mi coś? - zapytał kpiącym głosem. - Zbijesz mnie? Mam uciekać? - powinien, choć nie wiem, czy coś by mu to dało.
      - Rozumiem, że próbujesz być zabawny, ale nie musisz od razu znęcać się nad wszystkimi dookoła - powiedziałem jeszcze dość spokojnie. Nie mogę mu pokazać, że jestem zdenerwowany. - Więc radzę ci po prostu wrócić do domu i pożartować sobie w samotności, skoro tak bardzo cię to śmieszy.
      - A ty od kiedy taki odważny? Myślałem, że boisz się odzywać do tych lepszych - to ty myślisz? Teraz naprawdę się zdenerwowałem. Staram się powstrzymywać, choć czuję, że mi to nie wychodzi. Ale nagle... Nagle Ansel zaczyna się... Palić. Jak?! To dalej jest sen?! Jak to w ogóle możliwe? Może zrobił to ktoś, kto stoi za nim? W sumie jest tam dużo osób. Ale jak?! I dlaczego...? Przypadkiem? Specjalnie? Nie rozumiem, co się dzieje. Ale muszę mu pomóc. On krzyczy. Na razie pali mu się tylko kurtka... Na razie. Muszę działać. Rzucam go na ziemię. No, nie zbyt pomocnie to brzmi, ale od ognia trzeba odciąć dopływ powietrza.
      - No ugaś to! Pomóż! - Ansel nie ma pojęcia, co ma robić. "Błagam, żebym to przeżył!" - słyszę, choć on nie porusza ustami. Nie mogę się teraz nad tym zastanawiać, bo on zaraz sam się zabije.
      - Turlaj się! - mówię bez zastanowienia.
      - O czym ty gadasz, nie jestem psem!
      - Przestać wrzeszczeć, bo się spalisz! Rób, co mówię! - chłopak zaczyna się obracać, a ktoś rzuca mi swoją bluzę. Zarzucam ją na niego. Udaje mi się ugasić ogień. Ansel jest przerażony.
      - Co ty mi zrobiłeś?! - znowu wrzeszczy. Ale to nie ja! Nawet mu się nie tłumaczę, tylko zaczynam biec. Chyba trochę za szybko. Raczej nie jest to zbyt profesjonalne, ale nie kontroluję tego. Zupełnie. Po prostu biegnę bez powstrzymania, aż po chwili znajduję się pod domem.
      Jestem u siebie w pokoju, siedzę na łóżku i patrzę na swoje ręce. Po ogniu nie ma śladu, pomimo tego, że przez chwilę trzymałem rękę w płomieniach, zrzucając Ansela na ziemię. Ale... Jak to możliwe?! Zadaję sobie to pytanie po raz kolejny. To, że nie mam śladu, to jedno - może tylko mi się wydawało, że miałem dłoń w ogniu? Ale jest ważniejsza sprawa - dlaczego słyszałem zdanie wypowiedziane przez mojego nieprzyjaciela, pomimo tego że on nie ruszał ustami? I jak on został podpalony? Jestem zbyt zmęczony, żeby szukać odpowiedzi na te pytania, więc teraz mam tylko nadzieję, że Ansel nie zrzuci tego wszystkiego na mnie (w końcu mu pomogłem, prawda?), że nie będę miał kłopotów i... Że Sophie jeszcze się do mnie całkiem nie zraziła...

3 komentarze:

  1. I kolejny super rozdzialik :) Zaciekawiłam się, co to człowiek? To w ogóle człowiek? Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Ten był świetny, z resztą jak wszystkie :) Zapraszam do siebie. Dodałam nowy rozdział :)
    http://batmaniaopowiadaniabarbragordonsstory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję, kilka rzeczy wyjaśbi się już za jakieś dwa rozdziały :) Na Twojego bloga oczywiście wejdę, ale później :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytał mu w myślach słyszy myśli innych. Czytam następny 8)

    OdpowiedzUsuń