"Bo­hater nie jest od­ważniej­szy od zwykłego człowieka, ale jest od­ważny pięć mi­nut dłużej."

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 5 - Przyjaźń...?

      Rano, jak zazwyczaj, idę do łazienki, by przygotować się do wyjścia. Ukrywam oczy pod soczewkami i zauważam coś strasznego. Nie ma farby do włosów. Co mam robić? Jak ja pójdę do szkoły? Przecież teraz nigdzie tego nie kupię! Biegnę do kuchni, w której na szczęście jest już mama.
      - Jest taki problem... Bo ja... No wiesz, nie mogę iść dzisiaj do szkoły - mówię ze smutną miną.
      - Co się dzieje? Jesteś chory? - pyta zaniepokojona Mary.
      - Nie, gorzej. Farba do włosów mi się skończyła.
      - Spokojnie, mam gdzieś swoją, to ci pożyczę - swoją? Ale ona nie farbuje włosów...
      - Ale mamo, to nie taka! Dobrze wiesz, że moja jest specjalna, że zmywa się od razu... Nie chcę czegoś... Trwalszego! Nie chcę, że by ten kolor mi się utrzymał! Nie, nie może, ja chce mieć swoje włosy! - zacząłem krzyczeć jak dziecko. Niby mało poważna sprawa, ale nie mam zamiaru siedzieć w obcych włosach w swoim domu. Chociaż tutaj chcę być sobą! - A poza tym, nakładanie tego za długo trwa, Mary. Nie zdążę.
      - W takim razie co zrobisz? Nie możesz nie iść do szkoły już trzeciego dnia! - mama nie krzyczała, ale powiedziała to dość stanowczo.
      - No... Nie wiem, czapkę wezmę - głupi pomysł, ale przynajmniej jakiś jest.
      - No dobrze, rób, jak chcesz. Ale idź już, bo się spóźnisz - uśmiechnęła się, a ja poszedłem po plecak i czapkę.
      W drodze do szkoły spotkałem człowieka, który rozdawał gazety. Wziąłem od niego jeden egzemplarz i poszedłem dalej. Zamierzałem przeczytać ją na przerwie, bo i tak pewnie nie będę miał co robić pomiędzy lekcjami. Poszedłem na pierwszą lekcję.
      Już na pierwszej przerwie podszedł do mnie Ansel.
      - Masz mi powiedzieć, jak to wczoraj zrobiłeś - powiedział zdenerwowany.
      - Ale to nie ja - odpowiedziałem spokojnie.
      - W takim razie dlaczego tak szybko zwiałeś? Czyżbyś się mnie bał? - zapytał, a na twarzy znów pojawił mu się ten jego złośliwy uśmieszek.
      - Jeśli nie pamiętasz, to tuż przed tym cię uratowałem - spróbowałem się uśmiechnąć. Musiałem odrobinę zmienić temat z ucieczki na samo ratowanie życia. Bo co innego miałem powiedzieć? Że poniosły mnie emocje? Że nie myślałem? Zostałbym wyśmiany jeszcze bardziej.
      - A co z twoją głową? Zimno ci? Stylowa czapka - teraz to on zmienił temat. Wyraźnie się zmieszał, gdy uświadomił sobie, że gdyby nie ja, to mógłby zginąć.
      Nawet nie zdążyłem się odezwać, bo Ansel podskoczył i zerwał mi czapkę z głowy. Właśnie stało się to, czego najbardziej się obawiałem. Co teraz zrobić, co mu powiem, jak się zachować?
      - Próbowałeś być bohaterem? Myślisz, że jak zmienisz kolor włosów, to ludzie wezmą cię za kogoś innego? Za kogoś lepszego? - chłopak i kilka innych osób zaczęło się śmiać. Ale o co mu chodziło? Popatrzyłem się na niego krzywo. Czyli, że on sądzi, że to teraz mam zafarbowane włosy? No to idealnie! Ale dlaczego miałbym być BOHATEREM ze względu na taki kolor włosów? Co on sobie znowu wymyślił?! Chciałem się jeszcze do niego jakoś odezwać, ale zadzwonił dzwonek, więc z powrotem założyłem czapkę i razem z resztą klasy i nauczycielem udałem się do sali.
       Po biologii, czyli na długiej przerwie wziąłem gazetę i poszedłem poszukać jakiegoś cichego miejsca. W końcu znalazłem pusty parapet na półpiętrze. Wokół niego także nie zauważyłem żadnych ludzi, więc usiadłem i spojrzałem na gazetę. Nawet nie musiałem jej otwierać, bo to, co było dla mnie najbardziej interesujące, a nawet zastraszające, znajdowało się na pierwszej stronie. Pod tytułem gazety ("Shirday News") oraz dzisiejszą datą znajdował się duży nagłówek. I to właśnie on mnie tak wystraszył. "Anonimowy bohater ratuje rannego mężczyznę i ucieka.". No nie, to nie może dotyczyć tego, o czym myślę. Otwieram gazetę na stronie numer 4. Widzę tam ten sam nagłówek, pod nim trochę tekstu i zdjęcie... Zdjęcie człowieka, którego jeszcze wczoraj niosłem całego zakrwawionego. Nie, to nie może być on. A jednak. Pomimo tego, że poprzedniego dnia nie przyglądałem mu się zbyt dokładnie, to w oczy rzuciła mi się wtedy jego długa i wąska blizna nad lewą brwią. Mężczyzna na zdjęciu ma dokładnie taką samą w zupełnie tym samym miejscu. Więc to niestety musi być on.
      Szybko czytam tekst. Na początku krótki opis, a potem wywiad z "ocalonym". Facet dostał czymś w głowę, sprawca uciekł, ten się wywalił, podbiegł "wybawca", zaniósł go pod szpital, URATOWAŁ MU ŻYCIE. A właściwie: uratowałem, bo tak powinienem to opisać. Chyba. Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Bo najgorsze z tego wszystkiego jest jedno z ostatnich zdań. "To był jakiś chłopak. Wydaje mi się, że miał rude włosy, niesamowicie rude włosy... Ale tylko tyle potrafię o nim powiedzieć.". No i bardzo dobrze, że tylko tyle. Ale jednak - zauważył kolor moich włosów, a w dodatku określił je jako "niesamowite". "Niesamowite", czyli "niezwykłe", "niecodzienne". A skoro "niecodzienne", to znaczy, że to nie mógł być pierwszy lepszy rudy chłopak. Jest jeszcze jedno okropna zdanie: "Biegł naprawdę bardzo szybko. Miałem wrażenie, że poruszał się z prędkością pędzącego auta albo nawet szybciej.". No dobra, nie jest aż tak źle... No bo w sumie chyba nie wiele osób uwierzy w takie rzeczy, tym bardziej, że opowiada o nich mężczyzna, który w tamtej chwili ledwo co w ogóle myślał. Przynajmniej wyjaśniła się jedna zagadka - dlaczego Ansel myślał, że chcę udawać bohatera. No i dobrze, niech tak sobie myśli. I tak mnie nie obchodzi jego zdanie, a w każdym razie dobrze, że nie jest gorzej. I właśnie wtedy, gdy zamykam gazetę, ponownie słyszę dzwonek. Biegnę do klasy, siadam w ławce i zaczynam się wsłuchiwać w monotonny głos pana od historii.
      Udaje mi się wytrwać do końca lekcji bez żadnych dodatkowych zdarzeń. Wreszcie wychodzę ze szkoły. Na podwórku po raz kolejny spotykam się z Sophie. Na szczęście się uśmiecha, ale czy na pewno nadal chce próbować się ze mną zaprzyjaźnić? Pełen obaw podchodzę do niej.
      - Cześć - ona znów wita się pierwsza.
      - Hej... - uśmiecham się i drapię się po głowie. - To, co stało się wczoraj, to... - chciałem powiedzieć, że trudno to wytłumaczyć, ale nie zdążyłem.
      - To jest nie ważne - powiedziała, popatrzyła się na mnie i jeszcze raz szeroko się uśmiechnęła.
      - Czyli propozycja oprowadzenia nadal aktualna? - zapytałem, chociaż już doskonale znałem odpowiedź.
      - Jak najbardziej - kolejny raz się uśmiechnęła, lecz tym razem w jakiś tajemniczy sposób. - Także choć za mną!
      Na początku Sophie zaprowadziła mnie do centrum tej części miasta (w Shirday są dwa centra, po jednym dla północnej i południowej części). Pokazała mi, gdzie znajduje się jej ulubiona kawiarnia, gdzie jest kino, teatr i księgarnia. Wszystko bardzo pozytywnie komentowała. Po pokazaniu mi najważniejszych sklepów i innych miejsc, udaliśmy się na wschód - tam znajdował się duży staw z wieloma ptakami wodnymi.
      - Tutaj, przy tym stawie odbywa się większość pikników szkolnych, a także często przychodzę... Przychodziłam tu z tatą - powiedziała i spuściła głowę. W takim wypadku wiedziałem, że nie mogę pytać o jej tatę, ale coś mi mówiło, że powinienem ją... Przytulić. Ale zaraz, przytulić? Na pewno? Skąd ja to znowu wiem?! Jednak postanowiłem, że nie powinienem się nad tym dłużej zastanawiać i... Po raz pierwszy w życiu przytuliłem dziewczynę, która nie jest moją mamą. I w sumie uznałem, że to było całkiem przyjemne. Ona chyba też, bo uśmiechnęła się do mnie i, stając na palcach, wyszeptała mi do ucha słowo "dziękuję".
      To całe przytulanie nie trwało zbyt długo, a po nim chwilę popatrzyliśmy jeszcze na taplające się w wodzie kaczątka oraz dzieciaki rzucające łabędziom chleb i odeszliśmy. Tym razem poszliśmy na zachód. Tam znajdował się gigantyczny park, o którym nieraz słyszałem, jednak jestem tu dzisiaj po raz pierwszy. On jest naprawdę przepiękny. Wszystkie alejki szczelnie otoczone są wysokimi drzewami oraz rabatkami z kolorowymi kwiatkami. Pomyślałem, że mógłbym zostać tu jeszcze przez długi czas i tylko wsłuchiwać się w cudowny śpiew ptaków, jednak wtedy odezwała się Sophie:
      - Słuchaj, naprawdę bardzo mi przykro, ale muszę już iść - zrobiła smutną minę.
      - Spokojnie, jest okay - uśmiechnąłem się do niej. - Już i tak bardzo się cieszę, że w ogóle chciałaś mnie tutaj przyprowadzić. Dziękuję.
      - To ja ci dziękuję, że ze mną poszedłeś - uśmiechnęła się nieśmiało i znów na chwilę mnie przytuliła. Podobało mi się tak samo, jak poprzednim razem.
      Później wstaliśmy z ławki, na której wcześniej zdążyliśmy usiąść. Po raz kolejny potwierdziłem Sophie, że sam spokojnie wrócę do domu (choć nie byłem tego taki pewien), pożegnaliśmy się i każdy z nas odszedł w swoją stronę.
      Udało mi się dojść do domu. Gdy wszedłem do środka, od razu  zaczęła ze mną rozmawiać mama.
      - O, widzę, że jesteś szczęśliwy - uśmiechnęła się do mnie i pocałowała mnie w policzek. - Byłeś gdzieś po szkole? Późno wracasz, jak na siedem lekcji.
      - Tak, nawet zdążyłem kogoś poznać - odwzajemniłem uśmiech. - Byliśmy razem w parku i kilku innych miejscach.
      - To cudownie, że wreszcie sobie kogoś znalazłeś - powiedziała i wróciła do swojego poprzedniego zajęcia, czyli zmywania naczyń.
      Poszedłem do swojego pokoju i rzuciłem plecak obok biurka. Usiadłem na krześle i zacząłem odrabiać lekcje, myśląc o Sophie i zastanawiając się, czy naprawdę uda mi się z nią zaprzyjaźnić. Na samą myśl o tym aż się uśmiechnąłem, a moje oczy, uwolnione już od niebieskich soczewek, zaświeciły się. Nagle przypomniałem sobie o tym, do czego doszedłem wczoraj - przecież prawdziwa przyjaźń ze mną nie jest możliwa... No to może chociaż koleżeństwo? Czy cokolwiek innego? Byleby nie przestała się do mnie odzywać...
      Potem wyszedłem jeszcze na dwór, pobiegałem trochę i wróciłem do domu. Umyłem się, zjadłem kolację z rodzicami, podczas której rozmawiałem z John'em o nauczycielach i o mojej klasie i znów poszedłem na górę. Położyłem się na łóżku i zacząłem myśleć o wszystkim, co dzisiaj się wydarzyło (w tym o przytulaniu) oraz o dniu jutrzejszym. Przy tym drugim popatrzyłem na kalendarz. Jutro jest 4 września, moje urodziny. Ale co za różnica? Przecież i tak nikt oprócz moich rodziców o tym nie wie, nit się nie przejmuję. Więc co to zmieni? Raczej nic, kolejny zwykły, nudny dzień mojego życia. Powinienem się cieszyć? Dla większości osób to chyba jest szczęśliwe święto, ale dla mnie? Chyba po prostu mi nie zależy, skoro nawet po ukończeniu 17 lat będę tym samym niby człowiekiem z tymi samymi poglądami, znajomymi, marzeniami. A więc czy na pewno jest to jakiś wielki powód do szczęścia? Chyba byłby tylko w wypadku, jeśli Sophie znów by ze mną gdzieś poszła. Albo spełniło by się z tej okazji moje NAJWIĘKSZE marzenie - spotkałbym moich prawdziwych rodziców. Ale pierwsza opcja raczej mało prawdopodobna, druga - w ogóle. Także chyba jednak wszystko nadal będzie po staremu, a ja nawet nie będę się tym przejmował. Bo co w moim życiu może zmienić jeden, nic nie znaczący dzień...?





____________________






Starałam się napisać coś dłuższego, ale znowu zrobiło się późno... Może jutro się uda? :D Chociaż w sumie w porównaniu do innych rozdziałów, to chyba i tak wyszło bardzo długo...? :P I mam wielką prośbę do WSZYSTKICH (nie tylko do dwóch (kochanych :3) osób...) - jeśli przeczytasz rozdział, to skomentuj! Cokolwiek, mogą być nawet same dwa słowa! Bo dla mnie to naprawdę ważne - po prostu chcę wiedzieć, że ktoś to czyta i że warto jest pisać ;c Także - podoba się? Nie podoba się? Domyślasz się, co będzie dalej? Czegoś nie rozumiesz - proszę, napisz komentarz! Z góry BARDZO, BARDZO DZIĘKUJĘ :)

Zapraszam na mojego drugiego bloga - cichyaniol.blogspot.com,
a także polecam bloga z opowiadaniem mojej przyjaciółki - signpostoflife.blogspot.com :3

9 komentarzy:

  1. Oczywiście, że pisać dalej! Ja czekam na następny rozdział :) I domyślam się co dalej, ale póki nie jestem pewna niczego nie powiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowy rozdział postaram się dokończyć i wstawić jeszcze dzisiaj :)

      Usuń
    2. Mam dość dziwne pytanie... Czy gdybyś mogła, to chciałabyś zobaczyć mój (nawet gdyby brzydki i ohydny, bo pewnie taki będzie) rysunek mniej więcej przedstawiający Avriela? :D

      Usuń
    3. Jasne! Wielokrotnie go sobie wyobrażałam, ale jestem ciekawa ja ty go widzisz :) A jeśli chodzi o to jak brzydki będzie to się nie martw, bo na pewno rysujesz lepiej od mnie :)

      Usuń
    4. Tylko ostrzegam, że to byłoby raczej chibi (wiesz, co to jest? :D), więc i tak raczej niewiele by to miało do moich wyobrażeń :P Ale może wstawię pod koniec rozdziału, który właśnie tworzę :D

      Usuń
  2. Ja tez chce Ariela zobaczyć ♡♡♡♡ świetne jak zawsze 8)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział ;) Ciekawa jestem czy z Sophie będzie coś "większego " :) Bardzo ciekawa zagrywka z farbą, też nie chciałabym zmieniać swojego naturalnego koloru włosów i przy tym stawać się kimś innym. Dobrze ,że Avriel zdążył uratować tego mężczyznę ale martwię się czy nie będą mieć żadnego nagrania :\ Propos imienia moja główna bohaterka opowiadania Hogwart ma na imię Avyosh i chcę Ci powiedzieć ,że nie ściągnęłam imienia. Nigdy wcześniej nie byłam na twoim blogu więc to nie "kradzież" , po prostu lubie imiona na A (Angele ) :) Pozdrawiam BlueNight

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) A o tej "kradzieźy" nawet bym nie pomyślała :D

      Usuń